wtorek, 4 czerwca 2013

Bad Girl 8

Siedziałam w kuchni, jedząc śniadanie, gdy dostałam sms'a: ,,Mam nadzieję, że Cie nie obudziłem. Chciałem tylko Ci powiedzieć, że dziękuję za pomoc ale już nie będziesz musiała mnie malować i już więcej nie będę zawracał Ci głowy. Do zobaczenia …. kiedyś'' Byłam już gotowa na jego przyjście, a tu taka wiadomość. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Pewnie ta noc z Sally wszystko zmieniła.
Dwa dni później.
Siedziałam sobie na oparciu ławki w parku. Chciałam trochę pooddychać świeżym powietrzem. Śnieg ładnie okrył swoim pierzem korony drzew. Nie wiedziałam, która jest już godzina. Jednak nie miałam jeszcze zamiaru iść do domu. Rodzicom powiedziałam, ze idę do Sally, żeby się nie martwili. Z Sally nie rozmawiałam od trzech dni. Pewnie, by mi zaczęła opowiadać o nocy spędzonej z Michaelem, a ja nie miałam ochoty tego słuchać. Od taty dowiedziałam się, że Michaelowi nie został ślad po uderzeniu. Miałam wyrzuty sumienia, że tak Go ostatnio potraktowałam. Dopiero teraz zrozumiałam jak dużo wniósł do mojego życia, a teraz moje życie jest znowu takie samo jak przedtem. Chyba zaczynam popadać w depresję i muszę temu zapobiec, bo nie chcę przechodzić znowu przez ten koszmar. Może na Hawajach poznam jakiegoś bruneta …. żadnego bruneta! Chciałam jeszcze sobie pomarzyć ale usłyszałam, zbliżające się kroki. Nie miałam odwagi się obejrzeć i czekałam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że powinnam iść do domu, gdy było jasno.
- Nie powinnaś być w domu? - obejrzałam się. To był Michael.
- Niby czemu?
- Bo jest już późno i niebezpiecznie …. mogę się dosiąść?
- Pewnie – patrzyłam przed siebie.
- Spotkaliśmy się szybciej niż przypuszczałem.
- Nom.
- Długo tutaj siedzisz?
- Bo ja wiem …. ze dwie godziny. Przyszłam się nacieszyć ostatnimi dniami zimy.
- Nie liczył bym na to. Zapowiada się, że przez najbliższy tydzień ma padać śnieg.
- Ale dla mnie to już ostatnie dni – spojrzał się na mnie, nic nie rozumiejąc – Wyjeżdżam z rodzicami na Hawaje.
- Ooo na długo?
- Nie pytałam ale pewnie na dwa tygodnie.
- To …. fajnie – albo mi się wydawało albo naprawdę posmutniał.
- Nareszcie się rozerwę …. może kogoś poznam.
- Kogo? - czyżbym wyczuwała nutkę zazdrości?
- Wiesz jak to jest. Słońce, plaża i może jakiś romans. Kto wie.
- Chyba żartujesz?!
- Dlaczego?
- Nieważne – odwrócił się ode mnie. Był zły.
- Muszę wracać – wstałam.
- Odprowadzę Cię.
- Nie musisz.
- Ale chce i nie pozwolę Ci wracać samej.
- Dobrze – szliśmy powoli alejką. Nagle zobaczyliśmy coś dziwnego. Dwóch facetów robiło dziurę w niewielkim jeziorku, bo był lód. Szliśmy nadal ale nie tak pewnie – Co Oni robią?
- Nie wiem – po chwili podeszli do wana i wyciągnęli jakiś worek – Coś tu nie gra – zatrzymaliśmy się. Wrzucili ten worek do jeziora.
- Myślisz, że …. że w tym worku jest …. - wydusiłam. Spojrzał się na mnie. Był równie przerażony co ja.
- Hej wy – zauważyli nas – Podejdźcie no tutaj – zawołał jeden z nich.
- Myślisz o tym samym co ja? - zapytał.
- Chyba tak – złapał mnie za rękę i zaczęliśmy uciekać. Gonili nas i krzyczeli, żebym poczekali. Schowaliśmy się w lasku – Czego Oni chcą? - ledwo oddychałam.
- Jesteśmy świadkami przestępstwa.
- O Boże. Już po nas.
- Nie mów tak – wychylił głowę, żeby sprawdzić – Nie widzę ich – spojrzał się na mnie – Muszę Ci coś powiedzieć – byłam ciekawa o co mu chodzi – Nie spałem z Sally.
- Po co mi to mówisz?
- Po prostu chcę, żebyś wiedziała – nie wiedziałam co odpowiedzieć – Widziałem jakiś dom. Musimy tam dobiec.
- Nie wiem czy dam radę.
- Musisz – sprawdził jeszcze raz czy ich nie ma – Chodź – złapałam Michaela za rękę, bo się bałam. Szliśmy po cichu, cały czas się rozglądając. Gdy byliśmy jakieś 200 metrów od tego domu, usłyszeliśmy.
- Tam są.
- Cholera! - zaczęliśmy biec – Jeszcze kawałek – okazało się, że dom był opuszczony. Weszliśmy – Musimy się gdzieś schować – Michael się rozglądał – Na strych – szłam cały czas za Michaelem. Strych wyglądał strasznie. Było mi zimno i strasznie się bałam. Michael znalazł jakąś klapę w podłodze. Był to schowek – Rose …. schowaj się tu.
- A ty? - siedziałam już w tej dziurze.
- Coś wymyślę. Posłuchaj … jeżeli usłyszysz, że każę Ci uciekać masz to zrobić, dobrze?
- Boję się.
- Wiem ale obiecuje, że nie pozwolę Cię skrzywdzić – zamknąłem Rose i sam zacząłem szukać gdzie mogę się schować. Słyszałem, że ktoś idzie po schodach. Pewnie jeden z nich. W ostatniej chwili schowałem się za starymi drzwiami. Widziałem Go. Rozglądał się. Zobaczył tą klapę i zaczął tam iść. Musiałem coś zrobić – Ej … mięśniaku … mnie szukasz?
- Dlaczego uciekacie? Chcemy tylko pogadać – zbliżał się w moją stronę – Zawołaj swoją … koleżankę?
- Wiemy co było w tym worku.
- Było by dla was lepiej jak byście nie wiedzieli.
- Nikomu nic nie powiemy …. dajcie nam spokój.
- Dobrze wiesz, że nie możemy – mówił to z takim spokojem jak, by robił to na co dzień.
- To chociaż wypuście Rose … ja wam wystarczę – zaprzeczył głową.
- To gdzie ta twoja lalunia się schowała? - musiałem coś zrobić. Miał prawie dwa metry i był dużo silniejszy ode mnie. Zaryzykowałem. Wykorzystałem moment, w którym się odwrócił i z całej siły popchnąłem Go na ścianę.
- Rose .. teraz! - krzyknąłem i podbiegłem do niego. Zaczęliśmy się szarpać. Gdy ją zobaczył, uderzył mnie w twarz i chciał już do niej podejść. Szybko się pozbierałem i kopnąłem Go w plecy, upadł. Chciałem to wykorzystać ale szybko się podniósł i uderzył mną o podłogę, potem o ścianę. Nie zdążyłem się podnieść, bo kapnął mnie w brzuch. Wiedziałem, że nie dam mu rady ale chciałem choć na tyle ile wystarczy mi sił Go zatrzymać, żeby Rose mogła uciec. Zaczął mnie okładać pięściami. Czułem smak krwi w ustach. Myślałem, że to koniec ale nagle przestał i upadł obok mnie. Nad nami stała Rose z belką w dłoniach – Kazałem Ci uciekać.
- Nie ma za co – wstałem – Tamci są na dole. Chodź, znalazłam inne wyjście – szedłem za Rose. Wydostaliśmy się z tego domu i schowaliśmy za jakąś szopą – Może pójdziemy do Sally? Mieszka najbliżej.
- Dobry pomysł – pobiegliśmy. Co chwilę się oglądaliśmy ale nie było ich. Dobiegliśmy do Sally. Pukaliśmy ale nikt nie otwierał – Pewnie śpi. Jest po 24 – spojrzał na zegarek.
- Mam nadzieję, że jednak otworzy – wymówiłam.
- Co wy … - nie dokończyła, bo zobaczyła twarz Michaela – Boże … co się stało?
- Możemy najpierw wejść? - zapytałam.
- Tak, jasne … napadł was ktoś? - Michael usiadł na kanapę. Źle wyglądał.
- Można tak powiedzieć …. zgaś światło.
- Przecież będzie ciemno, a Michaela trzeba opatrzyć.
- Zaraz Ci wszystko wytłumaczę tylko zgaś to światło – w końcu zrobiła to o co ja prosiłam. Po chwili usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Spojrzałam z przerażeniem na Michaela, a On na mnie.
- To Oni – powiedział Michael i ruszył w stronę drzwi.
- Jacy Oni? O co tu chodzi? - pytała Sally.
- Zaczekaj, aż się schowamy – powiedział Michael.
- Nie wiem co tutaj się dzieje … idźcie do piwnicy – tak też zrobiliśmy. Nic nie słyszeliśmy ale bałam się, że zrobią coś Sally.
- A jak coś jej zrobią?
- Spokojnie … - chwile później weszła Sally i powiedziała, że możemy już wyjść.
- To dowiem się dlaczego ta kobieta was szuka, a Michael wygląda jak by zderzył się z ciężarówką?
- Jaka kobieta?
- Niska szatynka. Powiedziała, że okradliście jej chłopaka – miałam coś powiedzieć – Wiem, że to kłamstwo ale macie mi wszystko wyjaśnić.
- Nie chcę przeszkadzać ale czy ktoś może się tym zająć? - wskazał na swoją twarz, z której ciągle leciała krew.
- Zabierz Michaela do łazienki, zaraz tam przyjdę – powiedziała Sally. Odwiesiliśmy płaszcze i poszliśmy do łazienki.
- Gdzieś tu była apteczka – usiadł na krawędzi wanny – O mam – razem z Sally opatrywaliśmy Michaela.
- Czy możecie mi powiedzieć co się stało? – zapytała Sally.
- Więc …. byliśmy w parku …
- Razem?
- Nie … to znaczy. Ja już byłam, a Michael przyszedł później ale do rzeczy. Gdy wracaliśmy zobaczyliśmy dwóch facetów, wrzucających jakiś worek do jeziora. Na nieszczęście nas zauważyli i zaczęli gonić. Schowaliśmy się do starego domu. Schowałam się. Nie wiem co było dalej, bo jak wyszłam z ukrycia to Michael bił się z jednym z nich i kazał mi uciekać.
- Tylko mi nie mów, że sobie uciekłaś?
- Nie – wtrącił Michael – Wróciła, żeby nie Rose pewnie było by już po mnie. Zastanawiam się dlaczego to zrobiła – spojrzał się na mnie.
- Hmm … ja też – teraz oboje się na mnie patrzyli. Co miałam odpowiedzieć? Namoczyłam wacik wodą utlenioną i przyłożyłam Michaelowi do brwi.
- Ałł … za co?
- Za dużo gadasz.
- Zaraz wracam …. gołąbeczki – puściła oko Sally i wyszła.
- Dziękuje, że wróciłaś.
- Ty byś zrobił to samo ….. gotowe – skończyłam opatrywać jego twarz – Muszę zadzwonić do domu … pewnie mama się zamartwia – weszliśmy do salonu.
- Ja też muszę – podszedł do szafy i zaczął szukać w płaszczu komórki – Cholera …. zgubiłem. Muszę tam wrócić.
- Zwariowałeś?! A jak Oni tam jeszcze są?
- Zaryzykuje – ubrał płaszcz. Akurat weszła Sally.
- Wybierasz się gdzieś? - zapytała Sally.
- Wyobraź sobie, że idzie szukać telefonu, bo zgubił – założyłam ręce na piersi. Sally chciała coś powiedzieć.
- Zaraz wracam – powiedział i wyszedł.
- Zwariował – poszłam do salonu.
- Dlaczego się tak denerwujesz? Podobno Go nie lubisz.
- Ale to nie znaczy, że chcę, żeby coś mu się stało – usiadłam na kanapie, Sally także.
- Wiesz …. pamiętasz tamten wieczór? Wtedy kiedy się założyliśmy to …. nie przespałam się z Michaelem.
- Co? Dlaczego? - nie tylko udawałam, że nic nie wiem ale chciałam sprawdzić czy Michael kłamał.
- Zaczęliśmy się całować i nagle powiedział, że nie może.
- Dziwne – poczułam ulgę, sama nie wiem dlaczego.
- I tylko tyle masz do powiedzenia?
- A co mam jeszcze powiedzieć? To wasza sprawa co robicie. Jesteście dorośli.
- Przecież widziałam twoją minę, gdy Ci powiedziałam co zamierzam i teraz nie udawaj.
- Możemy już o tym nie rozmawiać? - wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju. Była cisza – Gdzie On jest? Minęło już pół godziny.
- Dziewczyno już Cie całkiem nie rozumiem – wstała i poszła na górę. Usiadłam przy kominku. Przypomniałam sobie, że miałam zadzwonić do domu. Wykręciłam numer, odebrała mama. Tak jak przypuszczałam, była zdenerwowana. Nie wspomniałam o tym co się stało, powiedziałam jedynie, że zostanę u Sally na noc. Gdy odłożyłam telefon, weszła Sally, podała mi kubek z herbatą. Po chwili usłyszeliśmy pukanie do tylnych drzwi. Sally wstała.
- Nie! Może to Oni – zatrzymałam ją.
- Tylko sprawdzę – poszła. Stałam zdenerwowana w salonie. Myliłam się to był Michael.
Gdy mnie zobaczyła, podbiegła i się do mnie przytuliła. Kompletnie mnie zdziwiła, nie wiedziałem jak się zachować ale po chwili ją objąłem.
- Za co? - zapytałem, gdy ciągle staliśmy przytuleni.
- Za to, że jesteś idiotą – oderwała się ode mnie. Pojawiło się zakłopotanie na jej twarzy – Co ty sobie myślałeś? Z takimi ludźmi nie ma żartów! - powoli zaczynałem ją rozumieć. Cały czas miała maskę ale gdy się orientowała, że zaczyna ją ściągać i pokazywać, że jest miła, zakładała ją od nowa.
- Ale jak widzisz nic mi się nie stało i znalazłem telefon.
- Jeżeli chcesz to możesz zostać na noc. Rose też zostaje. Zresztą bym jej nie wypuściła – zaproponowała Sally.
- No nie wiem – podrapałem się po głowie.
- Lepiej zostań, bo Rose wyrwie sobie włosy z głowy z nerwów.
- Naprawdę? - zapytałem podejrzliwie.
- Przestań gadać głupoty – broniła się.
- No dobrze … zostanę tylko uprzedzę mamę – nikt nie odbierał – Pewnie śpią. Rano zadzwonię.
- Pościeliłam wam na górze – powiedziała Sally.
- A co już remont skończony?
- Nie, jeszcze potrwa jakiś tydzień. Pościeliłam wam w jednym pokoju – Rose spojrzała się na mnie.
- Ale ….
- Przecież żartowałam …. Rose, przygotowałam Ci pokój gościnny, a Michaelowi u mnie.
- Yyy
- Jezu … nie znacie się na żartach … Michael będziesz się musiał przespać na kanapie.
- Wystarczy – Rose poszła po coś do spania. Byłem w łazience, gdy telefon zaczął dzwonić.
- Odebrać? - zapytała Rose.
- Jak możesz - podciągnąłem bluzkę do góry, żeby sprawdzić czy widać ślady po uderzeniach. Przy dziewczynach nie chciałem, nie chciałem, żeby zobaczyli zmiany jakie zachodziły na mojej skórze. Wyszedłem z łazienki, Rose stała z moim telefonem w dłoni – Kto to był?
- Twój ojciec ….nie był miły – oddała mi telefon.
- Co Ci powiedział?
- Nieważne ….idę spać. Jestem zmęczona – wiedziałem, że coś jej powiedział. Nie chciałem naciskać. Pościeliłem sobie i się położyłem. Było strasznie późno, a ja nie mogłem zasnąć. Wstałem i kucnąłem przy kominku. Usłyszałem, że ktoś schodzi po schodach. Odwróciłem się i zobaczyłem stojąco Rose – Boje się spać sama. Mogę posiedzieć z tobą?
- Jasne. Możesz się położyć ja i tak nie mogę zasnąć.
- Dzięki – położyła się - A co jeśli Oni wrócą? - przysiadłem się.
- Nie sądzę, żeby zawracali sobie tym głowy. Pewnie już zapomnieli – sam w to nie wierzyłem ale co miałem powiedzieć? - Nie myśl już o tym … śpij.
- Ta kanapa jest dosyć duża – zaśmiałem się.
- No dobrze – położyłem się – Mogę o coś zapytać?
- To zależy.
- Dlaczego wróciłaś?
- Już Ci mówiłam … ty byś zrobił to samo.
- To nie jest odpowiedz. Inna osoba, by po prostu uciekła.
- Czy to jest takie ważne? Chyba najważniejsze, że wróciłam.
- I tak wiem dlaczego.
- To niech mi Pan powie Panie wszechwiedzący.
- Bo Ci na mnie zależy.
- Chyba sobie żartujesz?
- Nie musisz zaprzeczać. Słowa Sally potwierdziły, że mam rację.
- Ona wszystko wyolbrzymia – szła w zaparte – Skoro jesteś taki mądry to znajdź sobie miejsce do spania.
- O czym ty mówisz? - spojrzałem się na Rose.
- Słyszałeś.
- Byłem tu pierwszy.
- Żegnam Pana – zepchnęła mnie z kanapy na podłogę. Na szczęście nie było wysoko.
- Pożałujesz tego – wstałem. Rose rozwaliła się na całej kanapie – Sprawdzasz mnie? - uniosłem brwi. Nachyliłem się nad Rose. Widziałem jak przełknęła ślinę.
- Spróbuj mnie pocałować, a …
- Chciała byś – zaśmiałem się. Byłem coraz bliżej jej twarzy ale nagle zmieniłem kierunek i wyszeptałem jej do ucha – Zdajesz sobie sprawę, że masz do czynienia z mistrzem łaskotek?
- Źle trafiłeś. Nie mam łaskotek.
- Pozwól, że sam sprawdzę – tak też zrobiłem. Zacząłem od pach. Widziałem po jej minie, że się powstrzymuje od śmiechu – Hmmm faktycznie – przestałem.
- Mówiłam – nieoczekiwanie ''rzuciłem'' się na jej stopy. Już nie wytrzymała i prosiła mnie, żebym przestał. Nie miałem takiego zamiaru. Zaczęła śmiać się jeszcze głośniej.
- Zamknąć się!!! - usłyszeliśmy z góry. Sally się wkurzyła.
- Ups – szepnąłem.
- To twoja wina. Mogłeś po ludzko poprosić, żebym Ci ustąpiła miejsca.
- W takim razie … czy użyczysz mi chociaż skrawek kanapy?
- Bo ja wiem ..
- Znam jeszcze pewien sposób, którego nie dawno użyłem. Nie wiem czy Ci opowiadałem jaką pobudkę zrobiłem pewnej niesfornej dziewczynie.
- Ej wypraszam sobie – rzuciła we mnie poduszką. Zaśmiałem się – Dobra już. Znaj moje dobre serce i kładź się.
- O Pani bardzo dziękuje – ukłoniłem się.
- Haha bardzo śmieszne Jackson – położyłem się. Nie drążyłem już tematu dlaczego po mnie wróciła. Odwróciłem się do Rose plecami – Michael?
- Tak?
- Mogę Cię o coś zapytać?
- Pytaj.
- Nie lubię mówić do pleców – położyłem się na wznak – Kiedy twojego ojca wypuścili? - wypuściłem powietrze.
- Wczoraj … czemu pytasz?
- Mówił coś o mnie, o moim ojcu?
- Stało się coś? - zdziwiła mnie.
- Nie … nic. Tak tylko pytam – coś ją dręczyło.
- Nie rozmawiałem z nim, bo jak Go wypuścili to poszedł do hotelu – spojrzałem się na Rose – Cholera jasna co On Ci powiedział?! - uniosłem się na łokciach. Zdziwiła się moją reakcją – Muszę wiedzieć.
- Dlaczego?
- Znam Go od urodzenia i wiem jaki potrafi być, dlatego mówiąc mi to niczego nie zmienisz. Proszę Cię … powiedz.
- Więc …. - zawahała się – Powiedział, że masz natychmiast wracać do domu to mu odpowiedziałam, że wrócisz ale rano. Powiedział …. - znowu się zawahała – Powiedział, że Go popamiętasz i moja rodzina też za to, że mój ojciec wsadził Go za kratki i …. że jestem dziwką i mam się od Ciebie odczepić, bo znalazł już nową ale tym razem posłuszną – zacisnąłem pięści.
- Mogłaś w ogóle z nim nie rozmawiać – opadłem na kanapę – To On pożałuje tych słów.
- Daj spokój. Nic nie zrobisz.
- Ze mną może robić co mu się podoba …. już się przyzwyczaiłem ale nie pozwolę, żeby tobie groził – strasznie się zdenerwowałem.
- Ja się i tak tym nie przejmuje, bo co On może Mi albo mojej rodzinie niby zrobić? - prychnęła. Spojrzałem się na nią.
- Nie lekceważ Go. Jest bardziej niebezpieczny niż Ci się wydaje.
- Dobrze, będę uważała, a czy już możemy iść spać?
- Nie – nie spodziewała się takiej odpowiedzi – Mam coś jeszcze do powiedzenia ale tym razem w sprawie Erica.
- O Boże – uderzyła się w czoło i teatralnie upadła.
- Nie podoba mi się to jak Cię traktuje. Teraz mnie posłuchaj. Wtedy jak mu powiedziałem, że jeżeli coś Ci zrobi to Go zabiję …. mówiłem poważnie. Niech tylko spróbuje dać Ci to świństwo, a za pewnie mu szybszą śmierć niż prochy Go zabijają. Nie chodzi tu o nas tylko o to, że ma Cię traktować z szacunkiem. Powinien Cię traktować jak księżniczkę i dbać o Ciebie, bo facet ma naprawdę szczęście, że ma taką kobietę – zauważyłem, że w oczach zebrały jej się łzy. Przestraszyłem się, że jednak coś jej zrobił – Dlaczego płaczesz? Skrzywdził Cię? - otarłem jej łzę.
- Nie … tylko … ładnie powiedziałeś …
- Nie wieżę. Twarda Rose Baker, która mi groziła, że pozbawi mnie narządów i od której dostałem po ryju, wzruszyła się – zaśmiałem się.
- Przestań! - pojawił się uśmiech na jej twarzy.
- Dlaczego mnie nie lubisz? - przestała się śmiać.
- To nie tak, że Cię nie lubię.
- Czyli, jednak lubisz.
- Nic nie rozumiesz.
- To mi wytłumacz.
- Mogę ci powiedzieć tylko tyle, że kiedyś zostałam skrzywdzona i oszukana przez osobę, którą kochałam – spuściła głowę.
- Przykro mi ale co ja mam z tym wspólnego?
- Od tamtego czasu nie doszłam do siebie i boję się, że nigdy nie będę taka jak wcześniej. Nie potrafię zaufać mężczyźnie, rozumiesz? - spojrzała się na mnie.
- Nie, nie rozumiem. Jeżeli nie potrafisz zaufać facetowi to, dlaczego jesteś z Ericem?
- Poznałam Go w klubie. Był taki wyluzowany i pełen życia … ja też chciałam tak się poczuć …może dlatego.
- Chcesz mi przez to powiedzieć, że ja jestem sztywniakiem?
- Hehe nie … tak naprawdę nie wiem jaki jesteś.
- Więc nie sądzisz, że warto dać mi szansę?
- Jeszcze za wcześnie na takie rozmowy. Takie rany nigdy się nie zagoją i pozostaną na całe życie.
- Potrafię dać kobiecie poczucie bezpieczeństwa. Była byś ze mną szczęśliwa, wiesz o tym. Dzisiaj w tym domu co się schowaliśmy ….. nie obchodziło mnie co się ze mną stanie, chciałem jedynie, żebyś ty była bezpieczna i nie oczekuje nic w zamian. Wypełniłem swój obowiązek, bo obowiązkiem każdego mężczyzny jest chronienie kobiety, a nie uciekanie i ratowanie własnego tyłka.
- Takich facetów nie ma. Każdy myśli o sobie.
- Ja taki jestem i nie wiem jak tamten palant z przeszłości Cię skrzywdził ale wiedź, że gdybym ja wtedy był to bym to tego nie dopuścił ale mam nadzieję, że nie patrzysz na mnie przez pryzmat przeszłości.
- Jesteś do niego trochę podobny – chciałem coś powiedzieć – Ale tylko odrobinkę – szybko dodała – Wiesz co? Teraz jestem pewna, że nie jesteś gejem.
- Słucham? Chcesz mi powiedzieć, że do tej pory myślałaś, że jestem gejem? - pokiwała głową – Ale dlaczego?
- Bo nie rozumiem dlaczego uciekłeś od Sally.
- Powiedziała Ci?
- Tak, mówimy sobie wszystko – przestraszyłem się.
- Co Ci jeszcze powiedziała?
- Nic, a co mi miała jeszcze powiedzieć? - zdziwiła się.
- Nie, nic …. chcesz wiedzieć dlaczego wtedy poszedłem?
- Tak.
- Więc … podoba mi się inna, wystarczy?
- Hmm na razie, tak. Ale i tak nie rozumiem. Sally chciała się tylko zabawić, mogłeś zaspokoić swoje potrzeby i tyle.
- Ja taki nie jestem – dziwnie się na mnie patrzyła – I, żeby była jasność, byłem już z kobietą.
- Właśnie miałam Cię o to zapytać ale już nie muszę
- Ale za tego geja to Ci nie daruje.
- A co mi zrobisz?
- O to się nie martw. Mam dużo pomysłów – poruszyłem brwiami. Leżeliśmy w ciszy. Wpadł mi do głowy pomysł, nic specjalnego ale miałem nadzieje, że ją przestraszę – Nie ruszaj się – powiedziałem tajemniczym głosem.
- Co? Dlaczego?
- Na twojej nodze jest wielki pająk, chyba jadowity. Spróbuje Go ściągnąć.
- Zabierz Go ode mnie! Nienawidzę pająków! - uwierzyła.
- Ups.
- Co to miało znaczyć?
- Wszedł pod koc.
- Co?!! - wyskoczyła ja oparzona i zaczęła skakać – Mam Go gdzieś? - nie mogłem już wytrzymać i wybuchnąłem śmiechem - Co Cię tak bawi? - nie mogłem się opanować – Osz ty! - domyśliła się. Podeszła, zabrała mi poduszkę i zaczęła mnie nią bić – A masz!
- Ałł hehe ała hehehe dobra hehe przestań.
- Ani mi się śni – złapałem Rose i przewróciłem na kanapę – Puszczaj! Jeszcze z tobą nie skończyłam – trzymałem ją za ręce, żeby uniemożliwić jej dalsze bicie mnie.
- I co teraz? - leżałem nad nią bokiem. Wyrywała się – Nie masz co się szarpać … jestem mężczyzną i nie masz szans – patrzyłem się na nią. Tak bardzo chciałem ją pocałować. Nagle przestała się szarpać.
- Michael?
- Tak?
- Spójrz w górę – zmarszczyłem brwi.
- Co tym razem kombinujesz?
- Nic, proszę spójrz – wyglądała na przestraszoną. Zrobiłem to co chciała. Zobaczyłem cień na suficie – To Oni! Wiedziałam, że nie odpuszczą!
- Ciii – wychyliłem lekko głowę, żeby zobaczyć kto to ale szybko się schowałem – Cholera.
- Co On robi?
- Próbuje wypatrzyć czy ktoś jest – szeptaliśmy – Nie bój się.
- A jak tu wejdą?
- Nie wejdą – położyłem się na swoją stronę i patrzyłem na ten sufit. Na nasz pech okna były odsłonięte i musieliśmy leżeć nieruchomo – Nie ruszaj się – po chwili zobaczyliśmy dodatkowe dwa cienie.
- O nie – powiedziała i położyła głowę na moim torsie, obejmując mnie rękami i zakryła kocem twarz, żeby nie patrzeć. Teraz to naprawdę się zdziwiłem. Chyba się zorientowała, bo spojrzała się na mnie – Mogę? - pokiwałem głową.
To było dziwne ale przy nim czułam się bezpiecznie. Wiedziałam, że chcę czegoś więcej niż przyjaźni ale nie byłam na to gotowa. Nie mogłam mu powiedzieć, jeszcze nie teraz. Muszę przyznać, że coraz bardziej się do niego przekonywałam i robił na mnie coraz większe wrażenie. Pogrążona w swoich myślach, zapomniałam co się przed chwilą stało.
- Poszli? - zapytałam.
- Nie, chyba się kłócą – poczułam dotyk w pasie – Mogę? Nie mam gdzie ręki położyć – wytłumaczył się.
- W porządku – chciało mi się śmiać, bo wykorzystywał każdą możliwą okazje, żeby się do mnie zbliżyć. Teraz mi to już przestało przeszkadzać. Wiedziałam, że mnie nie skrzywdzi. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Obudziłam się, zlana potem. Spojrzałam na podświetlany zegarek, wskazywał 5 nad ranem. Musiałam iść do toalety ale sama się bałam. Spojrzałam na Michaela, spał. Żal, było mi Go budzić ale musiałam – Michael? - coś tam pomruczał pod nosem. Rozejrzałam się w poszukiwani czegoś ciężkiego. Niestety nic takiego w pobliżu nie znalazłam, a drewno leżało przy kominku. Wpadł mi go głowy pewien pomysł. Zatkałam mu nosa palcami.
- Co się dzieje? - nagle otworzył oczy. Chciało mi się śmiać. Spojrzał się na mnie zaspanymi oczami – Stało się coś? - zapytał.
- Tak ….. muszę iść do toalety.
- Aha .. to idź – położył się.
- Ale ty musisz iść ze mną – zdziwił się.
- Mam iść z tobą do toalety? - poruszał zabawnie brwiami.
- Czy ty musisz brać wszystko dosłownie? Poczekasz przy drzwiach – chciał chyba się zapytać po co – Bo się boje sama.
- Yhy – nie ruszył się z miejsca.
- Na co czekasz? Idź sprawdzić – wstał, ja za nim.
- Ktokolwiek tutaj jest, niech się lepiej nie zbliża, bo mam .. - zaczął czegoś szukać w kieszeniach od spodni – Bo mam gumę do żucia o smaku truskawkowym i nie zawaham się jej użyć – mówił poważnym tonem ale i tak wiedziałam, że się ze mnie nabija. Jednocześnie mnie wkurzył i rozśmieszył. Szliśmy po ciemku, jedynie blask księżyca oświetlał nam drogę. Gdy byliśmy już przy toalecie, Michael powiedział, że sprawdzi czy nikogo tam nie ma. Po chwili wyszedł i powiedział, że droga wolna. Kazałam mu czekać przed drzwiami. Szliśmy już z powrotem – Zatrzymaj się – powiedział.
- Co jest?
- Coś słyszałem … chyba, ktoś jest w kuchni. Pójdę sprawdzić – chciałam Go zatrzymać ale to nic nie dało. Stałam na tym korytarzu i byłam przerażona. Długo nie wracał. Po chwili usłyszałam jakieś odgłosy. Wychyliłam głowę za drzwi.
- Michael? Jesteś tu? - nie dostałam odpowiedzi. Postanowiłam, że wejdę do środka. Michaela nie było. Przełknęłam ślinę i zapaliłam światło.
- Buu! - strasznie się przestraszyłam, aż podskoczyłam i krzyknęłam. Strach mnie sparaliżował na tyle, że nie byłam w stanie się odwrócić i zobaczyć, kto to. Ten, ktoś mnie odwrócił, zamknęłam oczy – Rose … wszystko w porządku? - dopiero teraz otworzyłam oczy, bo usłyszałam głos Michaela. Był poważny.
- Jak mogłeś? Wiesz jak się bałam? Nienawidzę Cię! - pobiegłam do salonu i się położyłam. Nie widziałam, bo leżałam tyłem ale poczułam, że też się położył.
- Przepraszam. Nie wiedziałem, że tak zareagujesz. Chciałem Cię tylko postraszyć.
- Możesz być z siebie dumny, bo udało Ci się – odpowiedziałam ze złością.
- Nie jestem – nie mam pojęcia co się stało. Nie potrafiłam tego logicznie wytłumaczyć, dlaczego tak się zachowałam. Przecież nie zrobił nic złego.
- Przytul mnie – dopiero, gdy to powiedziałam zorientowałam się, że powiedziałam to na głos ale na szczęście na tyle cicho, żebym mogła usłyszeć to tylko ja. Miałam nadzieję, że nie usłyszał ale się myliłam. Zrobił to. Przytulił mnie. Zasnęłam.
Obudziłem się o 9. Pierwszy raz tak długo spałem. Rose była we mnie wtulona. Nie chciałem, żeby się obudziła, tak słodko wyglądała. Ostrożnie się wydostałem i wstałem. Zobaczyłem na stoliku jakąś karteczkę ,, Poszłam do pracy. Zostawiłam wam zapasowe klucze, przy okazji oddacie. Ładnie razem wyglądacie ;)'' Rose, by się kurzyła jak, by to przeczytała. Poszedłem do łazienki przemyć twarz, gdy wracałem Rose się budziła.
- Jak się spało?
- Ciasno.
- Przypominam ci, że to ty chciałaś ze mną spać.
- To trzeba, było mnie wygonić, jeżeli Ci przeszkadzałam – zdziwiłem się nagłą jej zmianą nastroju. Wolałem odpuścić dalszą rozmowę.
- Pójdę zrobić śniadanie – udałem się do kuchni. Sally zapomniała zrobić zakupy, bo lodówka była prawie pusta. Nie miałem zbyć dużego wyboru, dlatego postanowiłem zrobić jajecznicę. Gdy skończyłem do kuchni weszła Rose – Proszę – położyłem przed nią talerz. Sam usiadłem naprzeciwko.
- Nie jestem głodna – wstała i podeszła do lodówki. Nalała sobie soku do szklanki i usiadł z powrotem. Poczułem ogarniającą mnie złość. Powoli zaczynałem tracić nad sobą kontrole. Miałem po prostu dość tego jak mnie traktuje. Prosiłem w duchu, żeby nic teraz nie powiedziała. Skończyłem swoją porcję, Ona nic nie ruszyła – Możesz zjeść i moje – podstawiła mi pod nos talerz.
- Świetnie! To nie jedź! - wstałem wściekły i zaniosłem talerz do zlewu. Oparłem się rękoma o zlew. Nie mogłem zrozumieć. Wczoraj było miło. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się.
- Masz z tym jakiś problem? - zapytała złośliwie.
- Nie, żadnego. Mam to w dupie – odpowiedziałem nawet na nią nie patrząc. Nalałem sobie soku i podszedłem do okna. Jeżeli chcę tak się bawić to proszę bardzo. Ja też potrafię być wredny.
- O co Ci chodzi?!
- Mi? A co nie mogę mieć gorszego dnia?! Tylko szanowna Panna Rose może takie mieć?! - spojrzałem się na nią. Była zaskoczona moim zachowaniem. Podszedłem – Mam już dość twoich ciągłych zmian nastroju! Wczoraj byłaś miła, a dzisiaj …. - nie dokończyłem. Nie miałem zamiary jej obrażać. To nie był mój cel.
- Proszę! Dokończ! - wydarła się i wstała.
- Zastanów się czego chcesz. Nie chcesz mnie więcej widzieć? Dobrze ale powiedz mi to, a nie robisz wszystko, żebym sam to tego doszedł, bo ja już mam naprawdę dosyć być pobłażliwym – uspokajałem się – Przemyśl to i daj mi znać – chciałem się czymś zając, więc poszedłem wymyć po sobie talerz. Nalałem do zlewu wody i zacząłem myć. W pewnym momencie talerz wyślizgnął mi się z dłoni i wpadł do zlewu. Próbowałem Go jakoś wymacać pod tą wodą ale zamiast tego poczułem ból w dłoni. Wyciągnąłem rękę. Była we krwi. Widoczni talerz się zbił – Cholera! - powiedziałem i trzymając się za dłoń poszedłem do łazienki. Zacząłem grzebać po szafkach w poszukiwaniu apteczki.
- Pokaż mi to – nawet nie wiedziałem, że przyszła za mną.
- Poradzę sobie – odpowiedziałem.
- Nie wygłupiaj się.
- Powiedziałem coś! - wyrwałem swoją dłoń z jej dłoni – Zostaw mnie w spokoju! Wyjdź! - nie udawałem. Naprawdę byłem wściekły. Stała przez chwilę z przerażeniem w oczach i wyszła. Opatrzyłem sobie dłoń. Nie chciałem jeszcze wychodzić ale nie mogłem siedzieć tu w nieskończoność. Gdy wyszedłem Rose składała koc. Nie odzywaliśmy się do siebie. Każdy robił co innego i w innym miejscu. Dochodziła 12 i pomyślałem, że już czas wracać. Rose siedziała w piżamie i oglądała telewizję – Ubierz się zaraz wychodzimy – zero reakcji, nawet się nie poruszyła – Słyszałaś co powiedziałem? - gapiła się w TV – Rose!
- Co już się nie wydzierasz? O jak miło ale ja nigdzie się nie wybieram.
- Słucham?
- Masz problemy ze słuchem? - tego było za wiele.
- A rób sobie co chcesz – założyłem płaszcz i wyszedłem przy okazji trzaskając drzwiami. Założyłem kaptur na głowę, żeby nikt mnie nie poznał. Nie chciałem jej zostawiać samej. Zobaczyłem niedaleko ławeczkę. Usiadłem na niej. Przez moment chciałem ją nawet przeprosić, że się uniosłem ale Ona nadal ze mnie kpiła. Jak bym, był jakimś śmieciem, niewartym uwagi. Dzięki ojcu przez całe swoje życie tak się czułem. Zawsze chciałem mu pokazać, że sam też osiągnę sukces i gdy mi się to udało On znienawidził mnie jeszcze bardziej. Bałem się teraz wrócić do domu, wiedziałem co mnie czeka. Poczułem dotyk na ramieniu. Podniosłem głowę.
- Chodź do środka – powiedziała Rose i poszła z powrotem. Poszedłem za nią. Zamknąłem drzwi i czekałem na jej ruch – Nie kłóćmy się więcej.
- Nie wiem czy zauważyłaś ale to Ty zawsze zaczynasz.
- Tak … wiem o tym – zaczęła nerwowo chodzić po salonie – Wiem, że zawsze wszystko spieprzę.
- Przepraszam za mój wybuch … nie chciałem .. po prostu …
- Nie przepraszaj … to ze mną jest coś nie tak – zatrzymała się i spojrzała się na mnie. Miała zaszklone oczy – Gdybyś wiedział co mnie spotkało, może wtedy byś mnie zrozumiał – nie chciała pokazać, że płaczę i szybko odwróciła głowę. Podszedłem do niej i przytuliłem.
- Nie płacz.
- Ale ja nie chcę taka być – wtuliła się we mnie, a ja głaskałem ją po włosach – Dziwię się, że jeszcze nie uciekłeś.
- Nie tak łatwo można mnie się pozbyć ale chcę Cie prosić, żebyś się zdecydowała – spojrzała się na mnie.
- Nie rozumiem.
- Żebyś była dla mnie albo miła albo, żebyś mnie wyzywała i poniewierała, bo już się powoli gubię – zaśmiałem się – Wiem, że zostałaś skrzywdzona i dlatego taka jesteś. Naprawdę to rozumiem ale zdecyduj się - inni na moim miejscu po prostu by sobie odpuścili ale nie ja. Byłem w niej tak zakochany jak to tylko możliwe i nie miałem zamiaru się poddać. Nie ważne jak mnie traktuje, ważne abym mógł być przy niej.
- Przemyślę to, a teraz idę się przebrać – była na schodach – Poczekasz?
- Oczywiście – cieszyłem się, że coraz bardziej się otwiera. Domyślałem się jak została skrzywdzona ale wtedy jeszcze nie wiedziałem jak bardzo.
Nie mogłam zrozumieć, dlaczego jest taki wyrozumiały. Ja samej siebie mam czasami dość, a co tu mówić o innych. Ale z drugiej strony się cieszyłam, że ciągle jest. Gdyby nie On już, by mnie nie było wśród żywych. Uratował mi życie, sam przy tym nie ginąc. Naprawdę chciałam być miła, bo widziałam jak się stara ale najgorsze jest to, że nie mam nad tym kontroli. Może na Hawajach wszystko przemyślę i będzie już dobrze. Zeszłam na dół. Stał przy oknie, rękoma się podpierał o parapet.
- Już jestem – odwrócił się – Idziemy? - ubierałam kurtkę.
- Tak – zamknęłam drzwi i gdy się odwróciłam dostałam śnieżką w twarz. Michael stał i się śmiał – Pożałujesz tego!
- Byś musiała mnie złapać – zaczęłam Go gonić. Nie miałam szans, był za szybki. Po chwili ustałam i próbowałam złapać oddech.
- Dobra …. poddaje się – zatrzymał się i odwrócił.
- Już? - zaczął podchodzić coraz bliżej. Nie wiedział, że przygotowałam wcześniej śnieżkę. Gdy już stał naprzeciwko mnie, spojrzałam się na niego chytrze i natarłam mu łepetynę. Nie było to łatwe, bo był wyższy ode mnie ale się udało – Osz ty! - zaczął strzepywać z głowy śnieg, a ja się śmiałam – Zaraz nie będzie Ci do śmiechu – zaczęliśmy rzucać w siebie śniegiem. Zabawa trwała, by nadal ale zmęczeni padliśmy na śnieg. Michael spojrzał na zegarek i zaczął coś liczyć.
- Co robisz?
- Liczę jak długo byłaś miła – wyszczerzył się, a ja na te słowa obsypałam Go śniegiem – Czyli do teraz. Może lepiej już wstańmy bo odmrozimy sobie tyłki – przytaknęłam. Resztę drogi spędziliśmy w ciszy. Było mi zimno w ręce, a rękawiczki zostały w domu. Na domiar złego miałam płytkie kieszenie i całe ręce mi nie wchodziły. Michael miał ręce w kieszeniach od płaszcza. Niewiele myśląc, prawą dłoń wsunęłam do jego kieszeni, a lewą oplotłam wokół ramienia. Spojrzał się na mnie zaskoczony – Zimno Ci? - pokiwałam twierdząco głową. Wziął moje obie dłonie w swoje i zaczął pocierać. W porównaniu do moich miał ogromne dłonie. Cały czas się uśmiechał – Lepiej?
- Tak … dzięki – spuściłam głowę. Pierwszy raz się zawstydziłam. Pierwszy raz przy nim, żeby była jasność. Szliśmy powoli, a ja zrobiłam to samo co wcześniej. Nawet nie wiem kiedy nasze palce się splotły. Po jakiś 40 minutach doszliśmy do mojego domu.
- To jesteśmy – spojrzałam na dom potem na Michaela.
- Dziękuje … za wszystko – pocałowałam Go w policzek i chciałam już pobiec do domu ale zapomniałam, że nasze dłonie są nadal złączone. Myślałam, że mnie puści ale nie zrobił tego. Uśmiechnął się i delikatnie pociągnął mnie za rękę w swoją stronę – Stało się coś?
- Nie. Chciałaś tak szybko uciec, że nie zdążyłem nic powiedzieć – zaśmiał się – Gdy już wrócisz z Hawajów … zadzwoń, dobrze?
- Ok – wyglądał jak by coś Go trapiło – Dobrze się czujesz?
- Tak …. tylko …
- Chcesz mi coś powiedzieć?
- Tak ale … jeszcze nie teraz. Jak wrócisz.
- No jak chcesz ale to coś poważnego?
- Raczej tak.
- Zaczynam się bać.
- Hehe nie masz czego. To nic strasznego – przez chwilę nic nie mówił – Rose?
- Tak?
- Czy …. czy mówiłaś poważnie z tym poznaniem kogoś na Hawajach? - chciało mi się śmiać. Jest zazdrosny. Cwany uśmiech wkradł mi się na usta.
- Nie wiemy co nam los przygotował, a co?
- Nie … nic.
- Pójdę już.
- To baw się dobrze, najlepiej sama i uważaj na siebie. Będę tęsknił – przytulił się do mnie.
- Już Ci wierzę – spojrzał na mnie surowo – No niech będzie, że wierzę.
- Dobra, idź już.
- Wyganiasz mnie?
- Hehe jest zimno i chyba nie chcesz się przeziębić na sam wyjazd.
- Faktycznie – miałam już iść – Mam prośbę … - miałam mu powiedzieć, żeby nie powiedział rodzicom o wczorajszym wydarzeniu w parku.
- Nic nie powiem rodzicom.
- Skąd …
- No cóż … wiem, że jestem genialny – podniósł wysoko głowę.
- I do tego bardzo skromny – zaczęliśmy się śmiać – Dobra, muszę już iść. Pa.
- Pa – byłam już przy drzwiach – Tylko zdzwoń – krzyknął.
- Zadzwonię – weszłam do domu – Już jestem – krzyknęłam i ściągnęłam płaszcz.
- Jestem w kuchni – usłyszałam głos mamy. Poszłam tam – Nareszcie jesteś – podeszła i mnie przytuliła. Zdziwiłam się.
- No dobra. Co się dzieje? - zapytałam, bo widziałam, że się dziwnie uśmiecha.
- Nic, a co ma się dziać?
- Chcesz mi wmówić, że uśmiechasz się bez powodu? - pokiwała głową – W taki kit to bym uwierzyła, ale 10 lat temu, a nie teraz – spojrzała się na mnie, uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Widziałam was – nie bardzo rozumiałam – No Ciebie i Michaela.
- No i? - podeszłam do lodówki i wzięłam jogurt..
- Przecież nic nie mówię.

- I bardzo dobrze – poszłam do siebie. Wzięłam prysznic i przebrałam się w czyste ubrania. Potem mama zawołała mnie na obiad. Po obiedzie jak zwykle poszłam do siebie. Podeszłam do półki, na której były zdjęcia. Wzięłam do ręki ramkę ze zdjęciem Erica. Poczułam obrzydzenie do tego człowieka. Bez namysłu schowałam je do szafki. Znalazłam album ze zdjęciami. Wyciągnęłam wszystkie, na których był Eric i schowałam. Zaczęłam oglądać pozostałe zdjęcia. Byłam na nich szczęśliwa i radosna, aż nie mogłam uwierzyć, że jedno zdarzenie potrafi tak bardzo zmienić człowieka. Wiedziałam, że już nigdy nie będę taka jak kiedyś. I tego bałam się najbardziej.

1 komentarz:

  1. Czytam i czytam. To jest po prostu genialne. W sumie to nie muszę mówić nic więcej.Jak widzisz nadrabianie nie idzie mi najlepiej.

    OdpowiedzUsuń