P.S. Jeszcze jedna sprawa. Po prawej jak widzicie są blogi, które czytam. Jeżeli nie ma na liście waszego bloga to dajcie mi znać bo wszystkie linki jakie miałam na starym się usunęły, a nie wszystkie pamiętam. To tyle ;)
*************************************
Tej nocy udało mi się zasnąć, ale
tylko na dwie godzinki. Jakoś bez Michaela czułam się niepewnie.
Rano wzięłam prysznic i zeszłam na dół. Czekałam w salonie na
Sally, ale nie przychodziła. W pewnym momencie usłyszałam coś z
kuchni. Poszłam tam i zastałam Sally.
- O akurat natrafiłaś na śniadanie,
a już miałam po Ciebie iść. A tak poza tym to jak się spało?
- Kiepsko. Przespałam dwie godziny i
już nie mogłam.
- Wyśpisz się przy Michaelu. Proszę
– podała mi śniadanie. Spojrzałam się błagalnie na nią – O
nie, nic z tego! Zapomnij! - nie dawałam za wygraną – Nawet nie
próbuj. Zjesz to i koniec kropka.
- Oh, ale jesteś … no dobra, ale
tylko trochę – po śniadaniu poszliśmy z gorącymi herbatami do
salonu.
- Jak się czujesz?
- A o co dokładnie pytasz?
- No wiesz o co.
- Sama nie wiem. Raz wydaje mi się, że
wszystko wraca do normy, a raz, że to wszystko nie ma sensu.
- Będzie dobrze. Już jest lepiej. Ja
i Michael Ci pomożemy.
- No właśnie. Stale, ktoś mi pomaga.
Jak bym była małym dzieckiem.
- I co w tym złego?
- Nic, ale … wiesz, że zakończył
znajomość z Brooke dla mnie? Znali się od paru lat, a pomimo to
zakończył.
- Wygląda na to, że zależy mu na
tobie i nie zaprzeczaj.
- Wiesz, sama nie wiem co to jest, ale
przy nim czuje się zupełnie inaczej. Tak .. no sama nie wiem.
- Bezpieczna … szczęśliwa? - chwilę
na nią popatrzyłam.
- Tak .. dokładnie tak się czuje –
zamyśliłam się. Zdałam sobie z czegoś sprawę. Zależy mi na nim
nie jak na przyjacielu, to coś więcej, ale byłam zbyt zagubiona,
żeby to dostrzec.
- Rose .. halo – nagle zobaczyłam
rękę Sally przed swoją twarzą.
- Co? Przepraszam .. zamyśliłam się.
- Widzę i nawet nie muszę pytać o
czym, a raczej o kim tak intensywnie myślałaś. Powiedziałaś mu,
że zerwałaś z Erikem?
- Nie.
- Dlaczego?
- Na razie nic mu nie mów, dobrze?
- No jak chcesz, ale uważam, że źle
robisz.
- Kiedyś mu powiem.
- Jak już będzie żonaty i miał
dzieci.
- To moja sprawa! Możemy już jechać?
- przebrałam się i pojechaliśmy do szpitala. Nie muszę chyba
mówić, że było pełno dziennikarzy – Ciekawa jestem co tym
razem wymyślisz.
- Może Cię zaskoczę, ale nie mam
planu – nasze relację się znowu pogorszyły.
- Nie zaskoczyłaś.
- Co to miało znaczyć?
- Nic .. daj mi telefon – dała mi.
Wykręciłam numer do taty. Po dwóch sygnałach odebrał – Tato to
ja Rose. Znasz numer do Janet?
- Tak, a coś się stało?
- Nie, ale jest mi potrzebny.
- Masz gdzie zapisać?
- Tak – zapisałam na ręku –
Dzięki. Pa – rozłączyłam się i zadzwoniłam do Janet –
Janet? To ja Rose. Jesteś może w szpitalu?
- Hej. Nie, będę wieczorem.
- Kurde.
- A co się stało?
- Mamy problem z wejściem do szpitala.
Jest tyle tych hien, że nie ma szans, żebyśmy się przedostali.
- Tak wiem. Zawsze wywęszą jak coś
się dzieje. My wchodzimy tylnym wejściem.
- Wiesz, że nas nie wpuszczą.
- Mama jest teraz u Michaela. Zadzwonię
do niej i po was zejdzie. Bądźcie już na miejscu.
- Ok. Dzięki.
- Nie ma za co. Jestem twoją
dłużniczką za spławienie Brooke – zaśmiała się.
- To była dla mnie przyjemność.
Dobra to my będziemy już czekać. Pa.
- Pa – rozłączyła się.
- Podjedź od tyłu szpitala – po
chwili byliśmy już na miejscu. Wysiedliśmy i czekaliśmy przy
samochodzie na Panią Jackson.
- Witajcie. Janet mi wszystko
powiedziała. Wchodźcie.
- Dzień dobry – Sally weszła za
mną.
- Rozmawiałam z Michaelem. Powiedział
co zrobiła Brooke, aż nie chcę mi się w to wierzyć. Zawsze
była miła i uprzejma. Jak to ludzie potrafią udać, ale mam
nadzieję, że nie wzięłaś jej słów do siebie?
- Nie .. wszystko w porządku –
jechaliśmy windą – A jak Michael?
- Jest w świetnym humorze.
- To dobrze – dojechaliśmy na piąte
piętro. Wysiedliśmy, ale Pani Jackson została – Nie idzie Pani?
- Ja już jestem tutaj od rana i
Michael już wie, że idę. Do zobaczenia.
- Do widzenia – i pojechała na dół
– Wejdziesz ze mną? - zapytałam Sally.
- Zaczekam, tylko uprzedź zanim
zaśniesz.
- Nie mam zamiaru znowu spać –
weszłam, ale łóżko było puste – Michael? - po chwili wyszedł
z łazienki.
- Przyszłaś – uśmiechnął się.
- Nie powinieneś sam chodzić.
- Tak, wiem, ale denerwował mnie już
ten zarost – dopiero spostrzegałam, że się ogolił – Od razu
lepiej, a ty co sądzisz?
- Od razu wyglądasz młodziej. Nie
dość, że miałeś zarost to jeszcze chodzisz zgarbiony jak
dziadek.
- Bardzo Ci dziękuje. Masz szczęście,
że jestem niedysponowany – usiadł na łóżku.
- A co byś mi zrobił?
- Nie chcesz wiedzieć. Dobra koniec
żartów. Jak minęła noc? - usiadłam na krzesełku naprzeciwko.
- Jak zawsze … spałam, tylko dwie
godziny.
- Jakiś postęp. Będzie coraz lepiej.
- Nie jestem tego pewna.
- Ej … już rozmawialiśmy na ten
temat, tak?
- Eh … tak …. a jak ty się
czujesz?
- Coraz lepiej. Niedługo wyjdę i …
- nagle przestał mówić. Zbladł jak ściana.
- Michael co się dzieje? - wstałam i
stanęłam przed nim. Przechylił się do przodu i mało brakowało,
żeby nie spadł z łóżka. Zdążyłam Go przytrzymać – Połóż
się – pomogłam mu się położyć i usiadłam przy nim na łóżku.
- Dziwnie się czuje i … nie mogę …
oddychać – przestraszyłam się.
- Pójdę po lekarza – wybiegłam z
sali i zaczęłam szukać lekarza. Nigdzie Go nie mogłam znaleźć.
- Rose co się dzieje? - zatrzymała
mnie Sally.
- Muszę znaleźć lekarza! Z Michaelem
jest źle.
- Ja Go poszukam, a ty idź do niego –
tak też zrobiłam. Boże .. wyglądał jakby …
- Wytrzymaj. Zaraz przyjdzie lekarz –
spojrzał się na mnie z pół otwartych oczu. Wziął moją dłoń w
swoją – Proszę Cię – zamknął oczy, ale nadal trzymał mnie
za rękę – Słyszysz mnie? Nie rób mi tego! - lekarza nadal nie
było – Cholera jasna! - wybiegłam z sali i akurat wpadłam na
lekarza – Nareszcie Pana znalazłam.
- Byłem na lunchu. Co się stało?
- Niech Pan sam zobaczy – weszliśmy
do sali. Od razu podszedł do Michaela.
- Panie Jackson co się dzieje?
- Nie wiem …
- Mówił, że nie może oddychać i
nagle zbladł – powiedziałam. Lekarz przyłożył dwa palce do
szyi Michaela i spoglądał na zegarek.
- Słaby puls i płytki oddech –
zanim się spostrzegłam, lekarza już nie było i dosłownie po
chwili wrócił z dwiema pielęgniarkami i urządzeniem monitorującym
puls i ciśnienie. Podłączył Michaela i przez chwilę patrzył w
monitor. Stałam z boku i obserwowałam – Siostro 1 mg epinefryny
dożylnie. Szybko! Musi Pani wyjść – nie miałam zamiaru się
sprzeczać, więc otworzyłam drzwi i zanim wyszłam spojrzałam
jeszcze na Michaela. Sally czekała na korytarzu.
- I co? - zapytała.
- Nie wiem … musiałam wyjść –
zaczęłam płakać. Sally do mnie podeszła i przytuliła. Po
cholernie długich pięciu minutach wyszedł lekarz – Doktorze …
- Jest Pani kimś z rodziny?
- Nie.
- W takim razie nie mogę Pani nic
powiedzieć.
- Proszę Pana. Jesteśmy przyjaciółmi.
Pani Jackson mnie zna i na pewno nie będzie miała nic przeciwko.
Błagam Pana … muszę wiedzieć co z nim.
- Ehh … no dobrze. Ciśnienie spadło
do 60/20, a puls do 50. Liczyła się każda minuta, dlatego podałem
epinefrynę, żeby natychmiast je podnieść. Na razie ma podawany
tlen.
- Ale co było przyczyną?
- Spowodowane zostało przez narkozę.
Każdy pacjent reaguje inaczej, ale zrobimy dodatkowe badania, żeby
się upewnić. Będziemy Go monitorować przez 24 godziny. To bardzo
dziwne bo zazwyczaj jeżeli dochodzi do takich sytuacji to od razu po
operacji lub na drugi dzień, a tutaj mamy zupełnie inny przypadek.
- Ale będzie już dobrze?
- Miejmy nadzieję. Przekaże to Pani
rodzinie?
- Tak … mogę do niego iść?
- Oczywiście – weszłam. Miał
założoną maskę tlenową. Podeszłam bliżej. Nie spał i mnie
zauważył. Chciał ściągnąć maskę – Nie, musisz ją mieć –
powstrzymałam Go. Usiadłam na łóżku – Jeżeli chcesz zostać
sam, to wyjdę – znowu złapał mnie za rękę dając mi znak,
żebym została – Dobrze, ale wyjdę na chwilę, żeby zadzwonić
do Janet – pokręcił przecząco głową.
- Nie dzwoń – powiedział ledwo
słyszalnie.
- Muszą wiedzieć … zaraz wracam –
wyszłam i jak zawsze wzięłam telefon od Sally. Po paru sygnałach
włączyła się sekretarka – Nie odbiera … Sally powinnaś
wrócić do pracy.
- Przecież Cię nie zostawię.
- To chociaż teraz jedz i wieczorem po
mnie przyjedziesz albo wrócę sama.
- Nie ma mowy, żebyś wracała sama.
Ale masz rację … powinnam sprawdzić jak idzie interes – naszą
rozmowę przerwał telefon. Zobaczyłam, że dzwoni Janet, dlatego ja
odebrałam.
- Tak?
- Dzwoniłaś do mnie, ale jestem w
studiu i nie słyszałam.
- Nie się nie stało. Możesz
przyjechać do szpitala?
- Stało się coś?
- Tak.
- Pojadę po mamę i zaraz będziemy.
- Ok – rozłączyliśmy się –
Zaraz będzie. Możesz jechać .. naprawdę. Nigdzie sama nie pójdę.
- No nie wiem.
- Ale ja wiem. Jedź – wahała się.
- No dobrze, ale czekaj na mnie.
- Nie martw się – przytuliła mnie i
poszła. Gdy weszłam do sali, Michael spał. Usiadłam delikatnie na
łóżku, żeby Go nie zbudzić. Nie doszłam do siebie, ale nie
chciałam Go zostawiać. Zaczęłam cicho mówić – Jak to możliwe?
Wczoraj mnie rozśmieszałeś i było wszystko w porządku, a dzisiaj
… nie mogę tego zrozumieć, ale bądź silny. Nie mogę Cię
stracić. Potrzebuje Cię. Byłam dla Ciebie okropna i nie chcę już
taka być … chcę być w końcu sobą, ale potrzebuje twojej
pomocy, żeby mi się udało – nie chciałam płakać, ale nie
mogłam się powstrzymać. Łzy same leciały – Proszę .. nie
poddawaj się … zaraz przyjdzie twoja mama z Janet. Pójdę
sprawdzić, czy już są – korytarz był pusty, ale postanowiłam
na nie poczekać. Nie musiałam długo czekać bo zdążyłam usiąść
na krześle, a wyszły z windy. Pani Jackson była strasznie
roztrzęsiona i od razu do mnie podeszła.
- Rose, co się stało?
- Spokojnie .. proszę się uspokoić.
Już jest wszystko w porządku.
- Ale co się stało?
- Usiądźmy – wszyscy usiedliśmy.
Powiedziałam o wszystkim co się stało.
- Boże, a teraz?
- Teraz śpi. Możecie do niego iść –
chciałam poczekać na korytarzu, żeby nie przeszkadzać, ale
chciały abym poszła razem z nimi. Gdy weszliśmy, nie spał już.
- Synku – rozpłakała się –
Dlaczego ma maskę? - zapytała się mnie.
- Nie mógł oddychać.
- Mój Boże – zaczęła płakać
jeszcze bardziej.
- Mamo … nie martw się –
powiedział po cichu. Ale to nic nie dało. Nie mogła się uspokoić
– Zabierzcie ją stąd – ja i Janet wyprowadziliśmy Panią
Jackson na korytarz.
- Mamo .. musisz się uspokoić –
mówiła Janet.
- Moje dziecko walczy o życie. To ja
powinnam być na jego miejscu … już się nażyłam – spojrzała
się na mnie. Myślałam, że zacznie na mnie krzyczeć, że to moja
wina itd. - Dziękuje, że przy nim jesteś.
- Nie musi mi Pani dziękować. Michael
robi dla mnie o wiele więcej. Pójdę do niego – spojrzał się w
moją stronę, gdy weszłam.
- Co z mamą?
- Trochę się uspokoiła.
- Dlatego nie chciałem, żeby tutaj
przychodziła – do sali weszła Janet.
- Odwiozę mamę i zaraz przyjadę.
- Nie … zostań z mamą. Lepiej, żeby
nie była teraz sama.
- Zostanę z nim – powiedziałam.
- Dobrze, ale przyjadę jutro. Trzymaj
się braciszku i nie wykręcaj nam więcej takich numerów.
- Postaram się.
- Dzwoń, gdyby coś się działo –
zwróciła się do mnie.
- Jasne – pożegnaliśmy się i
wyszła – Lepiej się czujesz?
- Trochę … wybacz, ale jestem
śpiący.
- To śpij. Nie musisz się mnie pytać
o zgodę.
- Wiem, ale nie chcę Cię urazić.
- Zbyt dużo gadasz. Śpij już.
- Dobrze – zamknął oczy. Nie
wiedziałam co ze sobą zrobić. Usiadłam na parapecie. Przed
szpitalem był chyba jeszcze większy tłum niż wcześniej. Nagle
coś mi mignęło przed oczami i po chwili zauważyłam helikopter –
To są chyba jakieś żarty – pomyślałam. Krążył przed oknem.
Zeszłam z parapetu i zasłoniłam żaluzje. Spojrzałam na zegarek.
Była dopiero 13. Po cichu wyszłam z sali. Zjechałam windą na
parter bo był tam sklepik i różne maszyny ze słodyczami i
napojami. Przed wejściem było jakieś zamieszanie. Podeszłam
bliżej i zapytałam się jednego napakowanego gościa w czarnym
garniturze – Co się tutaj dzieje?
- Jakaś fanka próbuje nam wmówić,
że zna Michaela i chcę tutaj wejść.
- Żartuje Pan?
- Proszę nie mówić mi Pan. Jestem
Tom, szef ochrony Michaela – wyciągnął dłoń w moim kierunku.
- Rose, jego przyjaciółka. Mam
nadzieje, że mnie nie weźmiesz za napaloną fankę?
- Hehe nie. Widziałem jak Pani Jackson
po Ciebie wyszła – rozmowę przerwał nam inny ochroniarz.
- Mamy problem. Uciekła nam.
- Co?! Żarty sobie robisz?! Jak mogła
wam zwiać?!
- Dwie inne dziewczyny nas
zagadały i się prześlizgnęła.
- Chyba sobie kurwa żartujesz?!!
Wrócimy do tej rozmowy! A teraz idziemy jej szukać. Nawet nie chcę
myśleć co jej może strzelić do głowy, gdy zobaczy Michaela.
Dwóch pojedzie dwiema windami, a ja pójdę schodami.
- Szefie jest problem – powiedział
jakiś inny, który miał jechać drugą winda.
- Jeszcze jakiś?!
- Druga winda jest właśnie w drodze i
zatrzymała się na … - wszyscy patrzeliśmy na jakim pietrze się
zatrzyma – Piątym.
- To Ona! Szybko! Schodami! - pobiegli
do klatki schodowej. Cholera jasna On tam jest sam, a ta dziewczyna
Go szuka. Pobiegłam za nimi. Nie miałam szans, żeby ich dogonić,
ale wiedziałam gdzie biegną. Gdy byłam na miejscu,
myślałam, ze zaraz wypluję płuca. Z daleka widziałam ją. Stała
i płakała. Jeden z nich już ją trzymał. Podeszłam do nich –
Wyprowadźcie ją – zarządził Tom.
- Nie! - próbowała się wyrwać, ale
nie miała szans. Nie wyglądała na jakąś napaloną fankę, tylko
zwykłą dziewczynę. Na dodatek niepełnoletnią.
- Zaczekajcie – spojrzeli się na
mnie – Mogę z nią porozmawiać?
- Po co?
- Mogę?
- Dobra, ale nie spuszczajcie z niej
oka – puścił ją. Nadal płakała.
- Hej. Nazywam się Rose, a ty?
- Samantha.
- Ile masz lat?
- Piętnaście .. co ze mną zrobicie?
- była przestraszona.
- Nic, ale powiedz, dlaczego koniecznie
chciałaś tutaj wejść.
- Bo .. bo Michael tutaj leży i
chciałam tylko Go zobaczyć .. bo .. ja się o niego martwię –
podeszłam do Toma.
- Posłuchaj … Ona nic nikomu nie
zrobi .. chcę Go tylko zobaczyć.
- Nie ma mowy. Nie wiadomo co jej
odbije.
- Będę jej pilnować. Jak, by co to
możesz winę zwalić na mnie.
- Nie wiem dlaczego to robię, ale się
zgadzam, tylko pilnuj ją – wróciłam do tej dziewczyny.
- Michael teraz śpi i musimy być
bardzo cicho, rozumiesz?
- Tak – wprowadziłam ją do sali.
Gdy Go zobaczyła, zakryła dłońmi usta – Co mu jest?
- Miał operację i ciężko ją znosi
– wybiegła na korytarz, ja za nią. Siedziała pod ściana i
płakała – Wyjdzie z tego. Nie płacz – ukucnęłam przed nią.
- Moim jedynym marzeniem jest rozmowa z
nim. Nic więcej .. zwykła rozmowa – ta dziewczyna nie była jak
pozostałe. Widziałam to w jej oczach. Nie kłamała, nie udawała.
Po prostu martwiła się o swojego idola.
- Wiesz co? Zostaw mi swój adres –
popatrzyła się na mnie – Gdy Michael dojdzie do siebie to z nim
porozmawiam – zapisała mi na kartce. Ochroniarze ją odprowadzili
do wyjścia. Został tylko Tom.
- Po co jej robisz nadzieję?
- A kto powiedział, że robię? -
weszłam do sali. Usiadłam na fotelu i nawet nie wiem kiedy
zasnęłam. Myślałam, że to mi się śniło, ale po obudzeniu
zobaczyłam kartkę z adresem. Była 18. Michael jeszcze spał.
Wydało mi się to podejrzane, więc podeszłam do niego. Wszystko
było w porządku. Poszłam do łazienki i przemyłam twarz. Gdy
wycierałam twarz ręcznikiem usłyszałam jakiś głos. Nie
zamknęłam drzwi do końcu, więc podejrzałam. Myślałam, że się
przewidziałam. To była Brooke.
- I po co Ci to było? - mówiła do
niego. Zauważyłam, że miał otwarte oczy – Myślałeś, że tak
łatwo Ci odpuszczę? Oddałam Ci swoje serce, a ty je odrzuciłeś.
- Nigdy nie robiłem Ci nadziei i nigdy
nie bylibyśmy razem.
- Bo wolisz tę sukę!
- Nie mów tak o niej.
- Obiecałam, że mi za to zapłacisz i
ten dzień właśnie nadszedł – zaczęła coś majstrować przy
wenflonie od tlenu.
- Co tutaj robisz? - wyszłam – Nie
spodziewałaś się mnie, co? - natychmiast się odwróciła.
- Przyszłam się pożegnać z
Michaelem.
- Pożegnać? Zaraz, zaraz co ty tam
grzebałaś? - podeszłam do butli z tlenem. Wenflon był odczepiony
– Chciałaś Go zabić?
- Musi mi zapłacić za to co zrobił.
- Wynoś się stąd zanim wezwę
ochronę! - podłączyłam Go z powrotem. Odwróciłam się w jej
stronę. Myślałam, że sobie poszła, ale nadal stała w tym samym
miejscu – Nie słyszałaś?! Wyjdź zanim Cię wyniosą! - ależ
byłam wściekła. Pchnęłam ją bo już nie mogłam dłużej
wytrzymać – Ogłuchłaś?! - miałam już do niej podejść i
wyjaśnić ręcznie, ale w ostatniej chwili Michael mnie złapał w
talii i trzymał. Chyba odzyskiwał siły bo nie mogłam się uwolnić
z tego uścisku. Powoli się wycofywała – Jeżeli jeszcze raz Cię
tu zobaczę to masz zagwarantowane miejsce na piętrze -1! – czyli
kostnica.
- Jeszcze zobaczymy – powiedziała
zanim zamknęła drzwi.
- Nic Ci nie zrobiła?
- Nie zdążyła, ale nie wiedziałem,
że jesteś taka waleczna.
- Nienawidzę jej. Ona jest
nienormalna.
- Nie myśl już o niej.
- A jak wróci?
- Nie sądzę – ktoś zapukał do
drzwi.
- Proszę – odpowiedziałam. To była
Sally.
- Już jestem. Jak się czujesz? -
zapytała Michaela.
- Trochę lepiej.
- Co w pracy? - zapytałam.
- Miałaś rację, że powinnam
sprawdzić. Przez nich mam roboty na co najmniej tydzień, ale nie
mogę Cię zostawić.
- Mną się nie przejmuj.
- Dobra, dobra. To co jedziemy już?
- Możemy porozmawiać? Na osobności.
- Ok – wyszliśmy na korytarz.
- Bo jest taka sprawa. Przed chwila
była tutaj Brooke. Chciała Go zabić.
- Co ty mówisz?
- To co słyszysz. Odłączyła Go od
tlenu, ale na całe szczęście wszystko widziałam.
- Dołożyłaś jej?
- Chciałam, ale Michael mnie
powstrzymał. Boję się, że może wrócić, dlatego chcę tutaj
zostać na noc. Będziesz mogła jechać jutro do pracy.
- Czy na pewno chodzi Ci tylko o jego
bezpieczeństwo?
- Tak .. o co Ci chodzi?
- Nieważne. Tak naprawdę nie
potrzebujesz mojej zgody, ale skoro już zapytałaś to nie mam nic
przeciwko. Przyjadę jutro przed pracą. Pa.
- Pa – weszłam z powrotem do sali –
Sally już pojechała.
- A ty?
- A ja zostaje .. chyba, że moja
obecność Ci przeszkadza.
- He nie.
- To dobrze bo i tak bym nie poszła.
- Usiądź przy mnie – usiadłam na
łóżku.
- Śpij .. sen dobrze Ci zrobi –
patrzył się na mnie jeszcze przez chwilę i zamknął oczy.
Patrzyłam się na niego. Coraz bardziej się do niego
przywiązywałam. Nie chciałam tego, ale to było silniejsze. Nie
chciałam się w nim zakochać bo bałam się, że okaże się
kolejnym draniem. Jednak coś mnie do niego ciągnęło. I chyba
Sally miała rację. Nie chciałam zostać przy z nim tylko dla
bezpieczeństwa. To było coś więcej. Widziałam, że nie jestem mu
obojętna. I byłam mu wdzięczna, że nie próbuje na siłę mnie do
siebie przekonać. Nie byłam gotowa i On to wiedział. Wszystkie
spędzone z nim chwile, nawet te mniej przyjemne, gdy mnie wkurzał,
mi się przypomniały, ten nasz pocałunek w piwnicy. Wtedy chciałam
mu dać do zrozumienia, że dam mu szansę i żeby nie wychodził.
Ale nie posłuchał. Chciał się dla mnie poświęcić, ale nie
mogłam mu na to pozwolić. Ktoś wszedł do sali. Spojrzałam w
stronę drzwi i tego się nie spodziewałam. To był Joseph. Podszedł
bliżej. Bałam się Go, ale nie chciałam dać po sobie tego poznać.
- Wyjdź. Chcę zostać z nim sam –
powiedział, ale ja nie miałam takiego zamiaru.
- Nigdzie nie pójdę – spojrzał się
na mnie zaskoczony – Po co w ogóle Pan tutaj przyszedł?.
- Ja? Jestem jego ojcem i mam prawo
tutaj być .. w przeciwieństwie do Ciebie.
- Pan się nazywa ojcem? - cholera po
co to powiedziałam.
- Posłuchaj mnie mała. Nie prowokuj
mnie – złapał mnie za ramię i podniósł – Wyjdź po dobroci,
zanim stracę nad sobą kontrolę.
- Już powiedziałam, że nigdzie nie
pójdę! - zacisnął rękę na moim ramieniu jeszcze mocniej –
Proszę mnie puścić.
- Zaraz nauczę Cię szacunku do
starszych – spojrzałam na Michaela. Chyba usłyszał naszą
kłótnie bo otworzył oczy.
- Joseph? Co tutaj robisz? - ściągnął
z twarzy maskę – Puść ją!
- Najpierw nauczę ją szacunku. Już
Ci nie pomoże – miał na myśli Michaela, ale ten odłączył się
od tego urządzenia i ledwo wstał. Byłam przerażona.
- Powiedziałem puść ją – złapał
Go za rękę, która ściskała moje ramię i uwolnił mnie z tego
uścisku – Wyjdź i nigdy nie wracaj – nie spodziewał się, że
Michael wstanie i się mu postawi. Nic nie powiedział, tylko
wyszedł.
- Zwariowałeś? Jesteś zbyt słaby,
żeby wstawać. Kładź się natychmiast – podtrzymałam Go, żeby
nie upadł. Nagle urządzenie zaczęło wydawać długi, głośny
dźwięk. No tak przecież się odłączył. Zdążył usiąść, a
do sali wparował lekarz z pielęgniarką.
- Co tu się dzieje? Panie Jackson, kto
pozwolił Panu wstać i się odłączyć? Proszę się położyć.
Może Pani na chwilę wyjść?
- Tak – zastanawiałam się dlaczego
zawsze każą wyjść odwiedzającym. Długo nie czekałam. Lekarz
mnie zawołał.
- Jak długo Pani tutaj będzie?
- Yyy w zasadzie to … chciałam
zostać całą noc – nie byłam pewna, czy to powiedzieć bo
myślałam, że każe mi już iść, żeby Michael odpoczął.
- Rozumiem. Zapytałem się ponieważ
odłączyłem Pana Jacksona od tlenu bo już sam oddycha, ale w razie
czego maskę zostawiam o tutaj i gdyby coś się działo to by Pani
po prostu ją założyła.
- Dobrze … czyli mogę tutaj zostać?
- Jeżeli Pan Jackson nie ma nic
przeciwko to ja tym bardziej – uśmiechnął się. Spojrzałam się
za lekarza i zauważyłam, że Michael ma zamknięte oczy.
- Chciałam się zapytać, czy to
normalne, że tak często śpi?
- Tak to normalne. Po operacji organizm
musi dojść do siebie, a teraz podałem środek uspokajający bo
zauważyłem, że był zdenerwowany, więc będzie spał do rana.
Gdyby były jakieś problemy to proszę iść do lekarza dyżurnego
bo ja już kończę pracę. Dobranoc.
- Dobranoc – wyszedł. Usiadłam w
fotelu. Joseph był drugą już osobę, której nienawidziłam. A
może pierwszą? Nieważne. Jego jak i tej całej Brooke równie
mocno nienawidziłam. Nie rozumiem tych ludzi, a szczególnie
Josepha. Jak może być tak podły dla Michaela. I jeszcze miałam
ich zostawić samych. Ciekawe co On by wymyślił, żeby Go ukarać.
Po długich rozmyślaniach zasnęłam.
**************************************
Nie bójcie się. Nie będę opisywała każdego dnia z ich życia. Bo pewnie sobie tak pomyślałyście ;)
SUPER!!!!!! CUDOWNIE PISZESZ I PISZ DALEJ. CZEKAM NA KOLEJNĄ NOTKE :-) ;-)
OdpowiedzUsuńSuperrrr notka kocham ten blog!!! Było pełno emocji twój blog mnie zainspirował i też chce założyć bloga o Michaelu. Zniecierpliwością czekam na następną notkę
OdpowiedzUsuńHeja!
OdpowiedzUsuńNotka jest FENOMENALNA! Zresztą tak jak wszystkie... :D
Już się zaczęłam bać kiedy do sali wszedł Joseph, ale Michael jak zwykle pomógł Rose. :D
KURDE NO!!! Wiem, że to tylko nieprawdziwe opowiadanie, ale zazdroszczę tej dziewczynie... Samancie. Też pewnie bym tak zareagowała. No, ale cóż... Nigdy nie było i nie będzie mi dane spotkać Michaela... Chyba, że po drugiej stronie. :(
Znam go od nie dawna, a brakuje mi go, jakby był kimś z rodziny... głupie. Jeszcze ta zbliżająca się rocznica...
Pozdrawiam ciepło, Jacksonowa ;D
Świetne jak zawsze. Zapraszam do mnie na Never Let Me Go http://mj-you-are-not-alone.blogspot.com
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńłooł świetna notka ileż emocji ile wrażeń..no i zapach miłości.:D co do pisania dzień po dniu to ja nie mam nic przeciwko uwielbiam czytac o Tych dwojgu..:D nawet kiedy Rose siedzi przy Miku i trzyma go za łapke, bo to jest takie ciepłe, szczere i niewinne..<3
OdpowiedzUsuńDodałam już wcześniej komentarz, ale nie wiem dlaczego się nie dodał...
OdpowiedzUsuńOczywiście notka mi się ogromnie podobała, jak zawsze :D
Tylko teraz Michael jest ze wszystkich stron w niebezpieczeństwie... ;/
A mam nadzieję, że na nowym blogu zadomowisz się na dobre. :)
Ja się tylko cieszę, że u nas na onecie nie zdecydowali się na zmiany...
A tak wgl to zapraszam do mnie, dodałam w piątek nową notkę i będzie mi miło, jeśli zostawisz po sobie ślad ;)
Pozdrawia, susie-theme :)
Cześć.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam właśnie wszystkie twoje notki i nie mogę się doczekać następnej.
Twoje opowiadania są świetne, tak mnie wciągają, że nawet po nocach się chowałam , żeby rodzice nie zobaczyli, że jeszcze siedzę na komputerze, i czytałam;D. Nie wiem jak długo wytrzymam bez kolejnej notki xD. Strasznie się boje co będzie z Michaelem i czy z Rose będzie wszystko w porządku. No i oczywiście czy da szansę Michaelowi, a ta Brook się od nich odczepi.
Czekam z niecierpliwością, Jacksonka xD
Kiedy następna notka??
OdpowiedzUsuńPiszesz SUPER!!!!
I LOVE YOU MICHAEL <3<3<3
Pełen emocji ten rozdział... Cieszę się, że Rose i Mike są ze sobą coraz bliżej. Wkurza mnie Brooke. A Joseph... szkoda słów. Mam nadzieję że Michael szybko dojdzie do siebie. I że ta fanka czeogś nie namiesza między nimi. Pisz szybko :D
OdpowiedzUsuń[lady-in-my-life.blogspot.com]
Twój blog mi przypomina ten tydzień,gdy nie spałam całą noc...czytałam go wtedy gdy miał inny szablon.i powiem ci,ze jest taki piękny,realistyczny...Słodki.:)
OdpowiedzUsuńOch Kochana,nawet nie wiesz ile radości sprawia mi czytanie Twojego opowiadania.Strasznie się cieszę,że znalazłam tego bloga i mogę śledzić przepiękną historię Mike'a i Rose.
OdpowiedzUsuńP.S.Kiedy możemy liczyć na kolejną część? :)
Jutro dodam nową ;)
UsuńYeaaaaaa....nie mogę się doczekać :)
UsuńZaczyna mi się trochę nudzić ten czarny scenariusz każdego dnia, będą kiedyś szczęśliwi?
OdpowiedzUsuń