sobota, 28 czerwca 2014

Bad Girl 55

Witajcie!
Jak widzicie jak na razie udaje mi się wstawiać regularnie notki.
Napisze jeszcze o konferencji. Było bardzo miło spotkać się i pogadać tak na luzie. To był świetny czas. Jeżeli ktoś myśli, że na konferencji odbywaliśmy jakąś msze za Michaela to jest w wielkim błędzie. Rozmowy były na luzie i było bardzo zabawnie. Gdyby Mike widział o czym piszemy, to by pękał ze śmiechu. Szkoda, że tak szybko się skończyło, ale tak jak pisaliśmy, za dwa miesiące możemy znowu się spotkać ;) Wiecie co to za data ;) 
Oki to chyba na tyle. Zapraszam do czytania i komentowania ;)

P.S. Chciałam jeszcze powiadomić, że mój nowy blog The Life Is Sometimes Unfair jest nadal prowadzony i postaram się niedługo wrzucić tam notkę.
P.S.2 W tym roku Mike otrzymał od nas prawie 16 tyś róż. Więcej niż w tamtym roku. To jest wspaniałe uczucie wiedząc, że gdzieś tam, w tych różach jest i moja z dedykacją.




*******************************************************


Rose tej nocy przez cały czas miała koszmary. Jakoś udawało mi się ją uspokajać. Następnego dnia zmieniłem jej opatrunek. Cały dzień spędziliśmy razem. Nie odstępowałem jej na krok. Za bardzo jej się to nie podobało, ale mnie to nie obchodziło. Mieliśmy nieoczekiwanego gościa. A mianowicie Franka.
- Co tutaj robisz? - zapytałem. Nie byłem zadowolony, że przyszedł. Dokładnie pamiętałem jak potraktował Rose i co mówił.
- Przyjechałem po Ciebie.
- Słucham? Nigdzie się nie wybieram.
- Całkiem zapomniałeś o pracy?
- Przeciwnie, ale teraz mam ważniejsze sprawy.
- Nie ma nic ważniejszego.
- Skończ! - Rose wszystko słyszała, bo siedziała w salonie – Wrócę, gdy będę mógł.
- Zmieniłeś się … Ona Cie zmieniła – tego było za wiele.
- Wyjdź.
- Prawda boli, co?
- Jeszcze słowo …. proszę, żebyś wyszedł.
- Nie dokończyłeś – co On chciał osiągnąć?
- Jestem typem faceta, który nie pozwoli mówić na swoją kobietę, a Ty stąpasz po bardzo cienkim lodzie. Jeżeli coś Ci się nie podoba, złóż wypowiedzenie.
- Wiesz, że tego nie zrobię.
- Niby dlaczego? Nie akceptujesz mojej dziewczyny.
- Wiem, że to nie potrwa długo – przybliżyłem się do niego, żeby nikt inny nie usłyszał tego co zamierzałem powiedzieć.
- Jeżeli myślisz, że się rozstaniemy, to jesteś w wielkim błędzie. Zamierzam się z nią ożenić, mieć dzieci i duży dom. To są moje priorytety.
- Dobrze wiesz, że tak nie będzie.
- Moja cierpliwość się powoli kończy, dlatego lepiej już idź – otworzyłem mu drzwi. Bez słowa wyszedł. Wróciłem do salonu na kanapę. Rose na mnie patrzyła przez chwilę i wróciła do oglądania telewizji. Nie zaczęła tego tematu, ale wiedziałem, że męczyło ją to – Nie obchodzi mnie to co On myśli. Jesteśmy szczęśliwi, tak?
- Tak – odpowiedziała nieprzekonywującą.
- Kocham Cię .. to się nigdy nie zmieni.
- Jesteś pewien?
- Oczywiście … co Ty w ogóle mówisz?
- Może było by Ci lepiej beze mnie.
- Posłuchaj mnie – wziąłem jej dłonie w swoje – Wiem, że tak mówisz przez Franka, ale ja Go nie słucham. Nie wiem dlaczego taki jest. Kocham Cie najbardziej na świecie i nikt ani nic tego nie zmieni. Nie chce, żebyś miała znowu jakieś wątpliwości.
- Nie mam … te jego słowa we mnie siedzą.
- Niepotrzebnie. Frankowi zależy tylko na kasie .. podobnie jak Josephowi. Gdy byłem młodszy, bez przerwy mi wpajał, że nie mogę mieć dziewczyny, bo kariera jest najważniejsza. Teraz na to nie pozwolę. Jestem dorosły i mogę robić co chce. A chce być z Tobą. Czy to jasne? Czy muszę użyć siły? - uśmiechnęła się.
- Jasne i przejrzyste. I tak byś nie był zdolny do użycia siły.
- Skąd ta pewność?
- Znam Cie.
- Ehh .. za dobrze mnie znasz – mój telefon zaczął dzwonić. Spojrzałem na wyświetlacz. To był Steven – Tak?
- Na całe szczęście odebrałeś – był zdenerwowany.
- Coś się stało?
- Black jedzie do Was.
- Po co?
- Po Ciebie. Dowiedział się, że jesteś na wolności i się wściekł. Wyjechał zanim wróciłem na posterunek i będzie tam przede mną. Nie daj się aresztować. Już jadę.
- Ok. Dzięki za ostrzeżenie – rozłączył się.
- Co jest?
- Jadą po mnie.
- Policja? - pokiwałem głową – Ale .. nie mogą!
- Spokojnie. Steven niedługo tutaj będzie. Mówił, żebym nie dał się zaaresztować.
- Co Oni od Ciebie chcą?
- Wszystko się wyjaśni. Nie martw się.
- Jak mam się nie martwić?! Nie mogą Cie znowu zabrać!
- Nie zabiorą. Już dobrze – przytuliłem ją. Do salonu weszła mama Rose.
- O co chodzi? - zapytała.
- Policja tutaj jedzie – odpowiedziała Rose.
- Mam do Pani prośbę. Może Pani otworzyć, gdy będą pukać?
- Dobrze – nic więcej nie powiedziała. Usłyszeliśmy walenie do drzwi. Poszła otworzyć. Black wtargnął do salonu w obstawie policjantów.
- Nie za wygodnie Panu?
- Ależ skąd. Przyszedł Pan sprawdzić jak się czuje Rose? Miło z Pana strony.
- Przyjechałem po Pana. Pójdzie Pan dobrowolnie, czy mam użyć siły?
- Tak jak ostatnio? - wyciągnąłem ręce, żeby zobaczył moje poranione nadgarstki – Mogę Was pozwać do sądu za takie traktowanie.
- Proszę bardzo, ale teraz Pan pójdzie z nami.
- Nigdzie się nie wybieram.
- Jeszcze zobaczymy – zaczął się do mnie zbliżać.
- Zostaw Go! - to był Steven.
- Nie wtrącaj się! To nie Twoja sprawa!
- Przeciwnie! Za co chcesz Go aresztować? Bo bronił swojej dziewczyny?
- Chciał zabić swojego ojca! To mało?
- Znam tego człowieka i wiem, że Mike bez powodu by się do tego nie posunął. O mały włos nie zabił Rose i trzy dni temu znowu chciał to zrobić. Zabrał ją do piwnicy i próbował udusić. Mnie też przywalił, więc przestań mi pieprzyć głupoty! To jego powinieneś szukać i aresztować.
- Myślisz, że Ci uwierzę?
- Posłuchaj .. to nie jest jakiś konkurs na zamykanie ludzi. To jest nasza praca i mamy łapać prawdziwych przestępców.
- Nie będziesz mnie uczył na czym polega moja praca!
- Nie uczę Cie tylko przypominam. Widzisz to? - pokazał mu jakąś kartkę – To jest nakaz aresztowania Josepha. Jeszcze jakieś pytania? - Black nagle zamilkł.
- Zbieramy się – powiedział do policjantów i wyszli.
- Dzięki. Czasami dobrze jest mieć znajomości w policji – uśmiechnąłem się.
- Wiesz, że gdybyś coś jednak zrobił, to nie patrzył bym na naszą znajomość.
- Wiem, ale i tak dziękuje Ci za pomoc.
- Nie ma sprawy. Muszę już iść. Policja jest postawiona na nogi i Go szukają. Potrzebujecie ochrony?
- Nie. Miko jest z nami.
- Ok. Dzwoń, gdyby coś się działo – wyszedł. Rose patrzyła się na mnie uważnie.
- No co?
- Skąd Ty Go znasz?
- Poznaliśmy się przypadkowo. Gdy byłem nastolatkiem.
- Opowiedz o tym – oparła głowę na moim ramieniu.
- No dobrze. Gdy już przenieśliśmy się do Los Angeles, ja i bracia musieliśmy wszędzie zajrzeć. Nawet jeżeli to było niebezpieczne. Wiesz jak to chłopcy. Raz poszliśmy do opuszczonego budynku. Było tam mnóstwo cegieł. Oczywiście nas to zainteresowało i zaczęliśmy nimi rzucać w okna. Narobiliśmy mnóstwo hałasu. Potem się okazało, że budynek wcale nie jest opuszczony i jakiś facet zaczął nas gonić. Rozpoznał nas i doniósł ojcu. Wziąłem wszystko na siebie i nieźle mi się za to dostało. Gdyby żaden się nie przyznał, dostalibyśmy dużo gorzej. Byłem wściekły, że żaden nie stanął w mojej obronie. Wyszedłem z domu i chodziłem bez celu po mieście. Ciągle gotowało się we mnie i nie wiem co mnie napadło. Znowu poszedłem do tego budynku. Chyba chciałem się zemścić na tym facecie. Zamachnąłem się, żeby rzucić w szybę, ale ktoś przytrzymał moją rękę. To był jakiś chłopak, starszy ode mnie. Jak się potem okazało chciał być policjantem. Zaczął mi tłumaczyć, że nie tędy droga, że to nie jest żadne rozwiązanie, a tylko pogorszy sprawę. Ta rozmowa dużo mi dała i się uspokoiłem. Od tamtego czasu jesteśmy przyjaciółmi i zawsze mi pomagał.
- Nie wiedziałam, że byłeś chuliganem.
- Nie byłem. Po prostu musiałem rozładować złość.
- Wiem, wiem, kochanie. To dobrze, że Go spotkałeś i nie mogę zrozumieć Twoich braci. Powinni też się przyznać.
- Stchórzyli. Rozumiem ich.
- Ty też się bałeś, a pomimo to wziąłeś winę na siebie.
- Nie mówmy już o tym – spojrzała na moje nadgarstki.
- Boli?
- Już nie.
- Mój misiu – pogłaskała mnie po policzku.
- Tylko Twój – pocałowałem ją.
- Obiad – chyba nie muszę mówić do kogo należał ten głos. Zaśmieliśmy się.
- Nasze mamy mają niezłe wyczucie czasu.
- O tak. Chodźmy na obiad.
- Dasz radę?
- Nie jestem kaleką.
- Oj tam. Nie przesadzaj.
- To mnie tak nie traktuj – byłem zaskoczony jej tonem głosy. To oznaczało tylko jedno. O coś znowu jej chodzi.
- Nie traktuje. Troszczę się o Ciebie – opuściła głowę.
- Przepraszam .. wiem .. znowu przez chwilę byłam taka jak kiedyś.
- Powiesz dlaczego?
- Denerwuje mnie mój stan. Muszę leżeć w łóżku albo siedzieć w domu. Nawet po domu nie mogę za dużo chodzić.
- Już niedługo to się zmieni .. zobaczysz, a wtedy pojedziemy gdzieś. Tylko Ty i ja.
- Tak? A gdzie?
- Zobaczymy jeszcze. Ale na Hawaje z Twoimi rodzicami też polecimy. Musimy.
- Dlaczego musimy?
- Bo ja tak mówię.
- Mam nadzieje, że nie wyrosłam z moich strojów kąpielowych – specjalnie to powiedziała i spojrzała się na mnie kątem oka.
- Będziesz musiała kupić nowe.
- Co? Chyba żartujesz. Te są prawie nowe.
- Ale w nich nie będziesz chodziła po plaży – byłem stanowczy.
- Bo?
- Dobrze wiesz.
- Nie, nie wiem. Powiedź.
- Są zbyt skąpe.
- I co z tego? Powinieneś wiedzieć najlepiej, że nie mam się czego wstydzić.
- Ale nie muszą tego wiedzieć inni. W nich na pewno nie wyjdziesz na plaże i koniec kropka.
- Misiaczku?
- Tak?
- Jesteś okropnym zazdrośnikiem i nie wiem co ja mam z Tobą zrobić.
- Na pewno mnie nie zmienisz. A po nowe stroje pójdę razem z Tobą. Tak dla pewności.
- To co ja mam zrobić z tymi?
- Wiesz … jest pewne rozwiązanie – szatańsko się uśmiechnąłem – Możesz w nich chodzić, ale tylko dla mnie.
- Bardzo dobre rozwiązanie, ale co z tego? Skoro i tak pochodzę w nich z dziesięć minut, a potem je ze mnie zedrzesz.
- Mogę obiecać, że je oszczędzę i ładnie ściągnę.
- Akurat.
- Ile mam na was czekać? - to była zniecierpliwiona Pani Baker.
- To przez niego. Rozgadał się.
- Ej!
- Skończcie już, dzieci.
- Dzieci? - powiedzieliśmy jednocześnie – Mamusiu, a możemy po obiedzie iść na huśtawki? Plose – powiedziała Rose.
- Oczywiście córeczko, tylko ubierz się ciepło, bo będzie katarek – prychnąłem – Nie będę Wam odgrzewała jedzenia – wstaliśmy i skierowaliśmy się do kuchni – Siadajcie – postawiła przed nami dwa talerze z zupą.
- Za dużo mi nalałaś – powiedziała Rose. Oboje się na nią spojrzeliśmy – No co? Wiecie, że dużo nie jem.
- Nic mi o tym nie wiadomo – odpowiedziałem – Myślałem, że już wszystko wróciło do normy.
- Przecież jem – zdenerwowałem się i wyszedłem z kuchni. Od tamtej pory w ogóle nie przybyła na wadze, a powinna. Martwiłem się. Postanowiłem wrócić i z nią porozmawiać – Jesteś na mnie zły?
- Nie – delikatnie ją objąłem – Martwię się tylko. Wiesz, że powinnaś więcej jeść.
- Co zrobię, że więcej nie wcisnę? Kiedyś tak nie było.
- Wiem – to nie była jej wina. Wiedziałem o tym, ale chciałem, żeby wszystko wróciło do normy. Po obiedzie poszliśmy do ogrodu. Leżeliśmy sobie na leżakach i rozmawialiśmy – Już wiem, dlaczego miałem te koszmary. To był znak.
- Masz racje. Przepraszam, że Ci nie wierzyłam.
- W porządku. Na całe szczęście nie stało się tak jak w nich.
- Mało brakowało.
- Przestań.
- Rose, Mike .. ktoś do Was przyszedł – powiedziała Pani Baker. Wróciliśmy do domu. W holu stała Janet ze spuszczoną głową.
- Miło, że w końcu postanowiłaś przyjść – nie ukrywałem swojej złości.
- Przepraszam.
- Przepraszam? I to według Ciebie wszystko załatwi?! Prosiłem Cie, żebyś od razu pojechała do Rose. Czy to tak wiele?
- Mike .. spokojnie.
- Mike ma racje. Powinnam się Go posłuchać, ale chciałam Cie wyciągnąć z aresztu. Gdybym wiedziała …
- Mówiłem Ci! Obiecałaś, że tak zrobisz! Mało brakowało, a by ją zabił!
- Nie mogę w to uwierzyć. Rose … wybaczysz mi?
- Nie mam czego Ci wybaczać – pogłaskałam ją po ramieniu. Jeszcze nie mogłam się przytulać – Wiem, że chciałaś Go ratować – Mike spojrzał się na mnie – Wiesz, że chciała dobrze. Przestań na nią krzyczeć – nic nie mogłem poradzić, że byłem zły na Janet.
- Zostawię Was same – poszedłem do ogrodu. Zawiodła mnie. Może przesadzałem? Nie! Życie Rose jest najważniejsze, a Janet zawaliła. Nawet nie wiem kiedy podszedł do mnie Miko.
- Nie przeszkadzam?
- Nie. Wszystko w porządku?
- Tak .. nic się nie dzieje. Musisz trochę wyluzować, bo inaczej zwariujesz.
- Wyluzuje się dopiero, gdy Go zamknął. Do tego czasu może się wiele wydarzyć.
- Nie martw się. Nie dopuszczę do tego drugi raz.
- Daj spokój. To nie Twoja wina.
- Więc dlaczego tak ostro potraktowałeś Janet? To też nie była jej wina. Myślała, że w szpitalu jest bezpieczna – westchnąłem.
- Może masz racje, ale prosiłem ją i się nie posłuchała. Wiedziała, że to dla mnie ważne.
- Zastanów się, czy jesteś na nią zły z powodu Rose, czy dlatego, że się Ciebie nie posłuchała. Chciała jak najlepiej – odszedł. Zostałem jeszcze na zewnątrz. Musiałem sobie to przemyśleć. Spojrzałem w stronę okna. Rose patrzyła się na mnie i znikła za firanką. Chyba była na mnie zła, że tak ostro potraktowałem Janet. Wróciłem do domu. Chodziłem po salonie i natrafiłem na Panią Baker.
- Są u Rose – usłyszałem i się na nią spojrzałem – Idź do nich – wyszła. Tak naprawdę, to było mi głupio tam iść. Cicho zapukałem i uchyliłem drzwi.
- Mogę?
- Uspokoiłeś się? - zapytała Rose.
- Tak – zamknąłem drzwi – Janet …. nie chciałem tak na Ciebie naskoczyć.
- W porządku – wstała i do mnie podeszła – Rozumiem – przytuliła się – Nie gniewam się.
- To dobrze. Chcecie zostać same?
- Nie, nie przeszkadzasz nam.
- Jak się czujesz? - usiadłem przy Rose na łóżku.
- Dobrze. Nie musisz się mnie pytać co chwile – wywróciła oczami.
- Widzisz jaka niewdzięczna?
- Widzę, że bardzo dobrze się dogadujecie.
- Oczywiście, a najlepiej, gdy jesteśmy osobno.
- To może ja już sobie pójdę – wstałem.
- Właśnie widać jak Ci na mnie zależy, skoro nawet nie chcesz walczyć.
- Wiesz co? Żałuje, że się z Tobą związałem. Myślałem, że będzie inaczej, ale Ty tylko myślisz o sobie.
- To sobie idź, jeżeli Ci nie pasuje. Na pewno nie będę płakała.
- I właśnie tak zrobię. Mam tego dosyć! - podszedłem do szafy i zacząłem się pakować – Nie obchodzą Cie uczucia innych. Znajdź sobie innego frajera! - zarzuciłem torbę na ramie i wyszedłem z pokoju. Odczekałem za drzwiami jakieś pięć minut i wróciłem – Jednak jeszcze się z Tobą pomęczę. Co mi tam – rzuciłem torbę w kąt, podszedłem do Rose i namiętnie pocałowałem. Mina Janet była bezcenna – Następna uwierzyła – zacząłem się śmiać.
- Jesteśmy bardzo przekonywający.
- Musimy to wypróbować na Twoich rodzicach. Chyba się nie obrażą, co?
- Nieee .. wiesz jacy są – Janet dalej stała i nic nie mówiła – Co Ci się stało?
- Mi? O co Wam chodziło?
- Myślałaś, że to na serio? - pokiwała głową – No co Ty. Sally też dała się nabrać.
- Ale jesteście – udała obrażoną. Do końca dnia była świetna atmosfera. Rose była uśmiechnięta co bardzo mnie cieszyło. Niczego więcej do szczęścia nie potrzebowałem. Ona była wszystkim czego chciałem. Szkoda, że Frank nie mógł tego zrozumieć. Ciekawe jak zareaguje, gdy się zaręczymy. O właśnie. Pierścionek. Muszę po niego jechać jak najszybciej. Już wiem kiedy i jak to zrobię. Mam wszystko zaplanowane w głowie. Oby tylko powiedziała ''tak''. Obserwowałem jak rozmawia z Janet i się uśmiecha. Tak jakbym oglądał to wszystko z boku .. jak na jakimś filmie. Byłem nieobecny.
- Mike? Jesteś tam? - Rose pomachała mi dłonią przed oczami.
- Zakochany – skomentowała Janet.
- Żebyś wiedziała – odpowiedziałem – Do szaleństwa.
- Zostawić Was samych? - zapytała.
- Nie … na razie muszę być grzeczny.

- Mike! - upomniała mnie Rose. Fakt trochę się zapomniałem i to jeszcze przy Janet. Nadal traktowałem ją ja dziecko i nie rozumiałem po co jej chłopak w takim wieku.

środa, 25 czerwca 2014

To już pięć lat :(

Eh ... każdy z nas wie co to za dzień. Pełen smutku, cierpienia i pytań, na które nikt nie zna odpowiedzi, a jednym z nich jest ''dlaczego?''. Nikt nie wie. Myślałam, że z rokiem na rok będzie lepiej, ale tak nie jest. Czuje się tak samo jak TEGO dnia i jest mi ciężko. Nie chce płakać ... to niczego nie zmieni, a sprawi, że się będzie jeszcze gorzej cierpiało. I wiecie co? Jakoś mi się udaje, ale z trudem. Mike nie chciałby abym płakali, ale to tylko tak łatwo się mówi. Może będzie Nam łatwiej razem przez to przejść. Zobaczymy. Chciałam się także z Wami podzielić filmikiem, który przygotowałam. Może to nic wielkiego i w ogóle, ale czułam, że powinnam to zrobić. Poniżej zostawiam link:

https://www.youtube.com/watch?v=ig6bWQ1exp4

wtorek, 24 czerwca 2014

Spotkanie na GG

Witajcie!
Pisze w sprawie konferencji na GG, która odbędzie się w środę. Osoby, które są chętne znajdą mój nr GG w zakładce ''kontakt do mnie''. Konferencja zacznie się od 21:30 i potrwa gdzieś tak do 23. Wiec do tej godziny każdy kto chce może napisać. Konferencje będę prowadziła z Diana Rosse. Niektórzy z Was pisaliście w komach, że chcecie wziąć w tym udział, wiec musicie do mnie napisać, bo nie mam wszystkich w kontaktach. To tyle. Do zobaczenia.

sobota, 21 czerwca 2014

Bad Girl 54

Witajcie!
Od razu chce Was przeprosić za długość tej notki, ale nie miałam za bardzo czasu na pisanie i jeszcze klawiatura zaczyna mi szwankować. Chyba muszę się wybrać po nową. I jeszcze przepraszam na błędy, jeżeli są.
Przypominam, że 25 czerwca na kanale Stars.tv od godziny 21 do 22 będzie Best Tribute Michael Jackson. Chciałam jeszcze wspomnieć o tej konferencji na GG tego dnia. Ktoś jeszcze chętny? Wiecie nic nie jest jeszcze ustalone, dlatego pytam. Dobra .. koniec tego przynudzania. Zapraszam na notkę.

P.S. Chciałam jeszcze przeprosić osoby, u których nie skomentowałam. Postaram się nadrobić zaległości jak tylko będę mogła, ale tyle ich się nazbierało, że nie wiem od czego zacząć.

********************************************************************

Minęły dwa dni od tego wydarzenia. Przez to miałam koszmary nocne. Dobrze, że Mike był przy mnie. Miałam już dosyć tego leżenia, ale nie miałam wyjścia. Mike poszedł do lekarza o coś zapytać. Sally została ze mną. Josepha nadal nie znaleźli. Dlatego zawsze ktoś ze mną siedział, gdy Mike nie mógł. Wrócił z zadowoloną miną.
- Co się tak cieszysz?
- Lekarz powiedział, że mogę Cie już zabrać do domu, ale będziesz musiała zostać w łóżku jakiś czas.
- Naprawdę? Nareszcie.
- Spakuje Cie. W tym czasie przygotują wypis.
- Powiadomię Twoich rodziców – powiedziała Sally.
- Ok – wyszła. Patrzyłam się jak Mike pakuje może rzeczy do torby. Coś Go trapiło, ale za wszelką cenę nie chciał tego pokazać – Misiu?
- Hmm? - nie przerwał pakowania.
- Możesz na mnie spojrzeć? - odwrócił się.
- O co chodzi? - podszedł.
- To ja chciałabym wiedzieć. Widzę, że o czymś nieustannie myślisz.
- Wydaje Ci się.
- Mieliśmy wszystko sobie mówić – westchnął.
- Bardzo się ciesze, że wracasz już do domu, ale boje się o Ciebie, dlatego chciałbym, żeby Miko jeszcze Cie pilnował.
- Wiesz, że On mi nie przeszkadza. Tylko o to chodziło? – pokiwał głową – No to mamy już wszystko ustalone.
- Przed wyjściem zapytam się lekarza jak długo będziesz musiała leżeć i w ogóle.
- Tylko o to Ci chodzi? - uśmiechnęłam się.
- Oczywiście … a co sobie myślałaś?
- Nic .. tak tylko mówię.
- Akurat. Masz szczęście, że nie mogę Cie ruszyć.
- A jak byś mógł?
- Hmm – nachylił się nade mną – Wtedy nie był bym taki miły – pocałował mnie.
- Więc jesteś, bo jestem niedysponowana?
- To chyba oczywiste – powrócił do walizki.
- W takim razie ja nie chce, żebyś ze mną był z litości.
- Ja nie wiem czego Ty się spodziewałaś w tym związku.
- No na pewno nie tego. Dlaczego ze mną nadal jesteś?
- Żeby zrobić na złość Josephowi i jak na razie mi się udaje.
- Wiesz co? Jesteś świnią. Nie chce Cie znać – odwróciłam głowę w drugą stronę.
- Nie prawda.
- Niby czemu? - znowu do mnie podszedł i się nachylał.
- Bo jestem dobry w te klocki – namiętnie mnie pocałował.
- I zbyt dobrze całujesz – po chwili zaczęliśmy się śmiać.
- Jesteśmy w tym dobrzy. Powinniśmy stworzyć jakiś teatr, czy coś.
- O tak i to z jaką powagą Pan to wszystko mówił. Czasami miałam wrażenie, że to na serio.
- Więc muszę Cie rozczarować .. niestety nie mówiłem serio i musisz się ze mną męczyć.
- A niech to. Myślałam, że będę miała w końcu spokój, a tu masz.
- Jest mi bardzo przykro, że tak Panią rozczarowałem.
- To nic. Jakoś się pomęczę.
- Nie ma Pani wyjścia, bo ja nigdzie się nie wybieram.
- Wiesz, że jesteś okropny?
- Hmm .. byłaś łaskawa powiedzieć mi to kilka razy – zaśmialiśmy się.
- Kończ te pakowanie, bo chcę już stąd iść.
- Nie tak szybko. Najpierw wypis.
- Ok, ok … a tak właściwie, to jak mnie zamierzasz stąd wziąć?
- Na wózku, kochanie.
- A jutro na pierwszych stronach gazet ''Dziewczyna Michaela Jacksona jest kaleką'' – zaśmiał się – Tak będzie .. zobaczysz.
- Dlatego zaparkowałem w podziemnym parkingu.
- Chyba, że tak – nagle mnie olśniło – Czyli Ty mnie się wstydzisz.
- Przecież nie mogę sobie pozwolić na tak złą opinie na swój temat – wiedziałam, że dalej pociągnie ten ciekawy temat.
- Racja, ale … jak możesz?
- Co zrobić .. takie życie. Pamiętaj, że jeżeli wychodzimy razem, to masz się ładnie prezentować na zdjęciach. Nie chce mieć potem wstydu.
- Nie jestem jakąś tam laleczką! Tylko Twoją dziewczyną!
- Nie bądź naiwna – mało brakowało abym pękła ze śmiechu – Jesteś nieumalowana i jak ja bym miał się teraz z Tobą pokazać publicznie? Wygwizdali by mnie.
- Gdy ze mną będzie lepiej ..
- To co? - wszedł mi w zdanie.
- To Ci porządnie przyłożę – zaśmiał się.
- Chciałbym to zobaczyć.
- Sam się o to prosisz.
- Bądź posłuszna.
- Jeszcze czego. Ty mnie nie szanujesz, więc to działa w dwie strony – Sally wróciła – Ja nie mogę z nim być – powiedziałam. Stanęła jak słup i ją zatkało – On mnie traktuje przedmiotowo.
- Weź jej przetłumacz, że to jest showbiznes. Czego Ona oczekiwała? Że będzie jak w bajce? Mogła się domyśleć o co mi chodzi, a nie teraz narzeka.
- Ale ja tak nie chce. Myślałam, że mnie kochasz.
- Miłość nie ma tutaj nic do rzeczy.
- O czym Wy do cholery gadacie?!
- A Ty chciałabyś być z kimś takim? - zapytałam.
- Nie chce się do Was wtrącać.
- Jesteśmy przyjaciółkami. Myślałam, że jesteś po mojej stronie.
- Bo jestem, ale … no co mam powiedzieć?
- Gdy wrócimy do domu .. masz zabierać swoje manatki. Nie obchodzi mnie gdzie pójdziesz.
- Nie ma problemu. Sally będę mógł u Ciebie zamieszkać, prawda?
- Co? Przykro mi, ale nie.
- No cóż … w takim razie pójdę do innej. Sama zauważyłaś, że mogę mieć każdą.
- A rób sobie co chcesz – Sally chyba w to wszystko uwierzyła, bo zrobiła się nagle smutna – Tylko najpierw buzi – uśmiechnął się i mnie pocałował – Tak lepiej – mina Sally była bezcenna – Co tak patrzysz?
- Ale .. przecież … nic już nie rozumiem.
- Uwierzyłaś? - spytałam i parsknęłam śmiechem.
- Nabijamy się tylko – dodał Mike – Ćwiczymy do występów w naszym przyszłym teatrze.
- No wiecie co! Ja się tutaj zaczęłam martwić, a Wam żarty w głowie.
- Za nic bym od niego nie odeszła. Za dobrze całuje.
- Właśnie widzę kto kogo traktuje przedmiotowo – mruknął.
- Nie bierz tego do siebie.
- Jak nic do siebie pasujecie – skwitowała Sally.
- Taa … jak kot z psem.
- Jednak naprawdę chcesz dostać.
- Stop! Skończcie już z tym, bo głowa normalnie boli.
- No dobra – poddałam się – Co mówili rodzice?
- Ucieszyli się. Chyba będą musieli zamknąć Sisi w pokoju, bo jak Cie zobaczy, to nie przestanie Cie witać.
- Już za nią tęsknię.
- A za mną? - upomniał się Mike.
- Ciebie mam na co dzień i trochę mi się już znudziłeś.
- Znowu zaczynają – powiedziała bezradnie Sally.
- I sama widzisz z kim się związałem.
- Ej! - walnęłam Go w ramie – Ty lepiej idź sprawdzić, czy wypis już jest – wywrócił oczami i wyszedł.
- Co się Wam dzisiaj stało?
- A nie wiem. Tak jakoś od słowa do słowa i wyszła nam ciekawa rozmowa.
- I to jak.
- Powiedź .. jak tam z Tobą i Randym?
- Chyba dobrze.
- Chyba? Dlaczego tak mówisz?
- Nie mogę Go rozgryźć. Dziwnie się zachowuje.
- A może to Ty przesadzasz? Dawniej umawiałaś się z chłopakami z jednego powodu. Może jeszcze nie jesteś pewna czego chcesz.
- Od kiedy Ty jesteś taka mądra, co?
- Od jakiegoś czasu.
- To na pewno.
- Co to miało znaczyć?
- Bo wcześniej byłaś jeszcze gorsza ode mnie. Ja przynajmniej nie spotykałam się z ćpunem.
- Nie przypominaj mi.
- Mam! - powiedział zadowolony Michael i machał wypisem.
- No w końcu – próbowałam wstać.
- Hola! Nie tak szybko – podszedł – Pomogę Ci – po chwili spojrzał się na mnie – Przecież musisz się jeszcze ubrać.
- No to nieźle. Chciałam iść w piżamie.
- I byłby skandal.
- Jeżeli znowu zaczniecie, to wyjdę! Idź zanieść walizkę Rose do samochodu – zwróciła się do Michaela.
- Ale ..
- Bez dyskusji. Ja pomogę jej się ubrać. Poczekaj na nas przy samochodzie.
- Chyba nie mam wyjścia – powiedział i wyszedł.
- Dasz radę?
- Muszę – ubieranie było trudniejsze niż myślałam, ale jakoś udało się. Zjechaliśmy windą na parking. Lekarz nie chciał się zgodzić , żebym szła, więc pielęgniarka wiozła wózek, na którym siedziałam. Mike stał przy samochodzie.
- Chodź do mnie moja kaleko – wziął mnie na ręce i wsadził do samochodu.
- Korzystaj dopóki nic nie mogę Ci zrobić.
- Zawsze mi obiecujesz. Sally zawieźć Cie do domu? - siedzieliśmy już w samochodzie i przekraczaliśmy bramę szpitala.
- Tak. Nie przyjechałam samochodem.
- A czym? - byłam ciekawa. Zmieszała się.
- Randy mnie przywiózł – zaczerwieniła się. Chyba pierwszy raz widziałam ją zawstydzoną.
- Yhym .. takie buty – spojrzałam na Michaela, a On na mnie i się uśmiechnęliśmy.
- To jeszcze nic nie znaczy, ok? - powiedziała.
- Ok, ok – zrobiłam poważną minę.
- No to widzę, że mój braciszek robi postępy.
- Z Wami nie da się normalnie rozmawiać.
- Oczywiście, że się da.
- Właśnie widzę.
- Wstydzisz się nam powiedzieć prawdę? Przecież i tak się wyda.
- Nie mam o czym Wam mówić.
- Jak chcesz. Tylko naprawdę nie wiem czego się wstydzić.
- Odpuścisz mi? Dziękuje – wkurzyła się. Podróż samochodem ze szpitala do domu, trwała niezwykle krótko. Rodzice stali już przed domem.
- Komitet powitalny? - zapytałam z uśmiechem.
- Można tak powiedzieć – odpowiedziała mama i podeszła.
- Tylko pamiętaj mam niewskazane na razie czułości.
- Wiem, wiem. Jak się czujesz?
- Dobrze.
- Sally weźmiesz rzeczy Rose? - zapytał się Mike.
- Ok – wziął mnie na ręce i szedł w stronę domu.
- Nie za wcześnie na przenoszenie przez próg? - dogryzła Sally.
- Wiesz .. muszę potrenować – odpowiedział.
- A kto powiedział, że powiem ''tak''?
- Hmm .. raczej nie masz wyjścia.
- Chcesz sobie zniszczyć reputacje?
- Zaryzykuje – cmoknął mnie – Jesteśmy w domu.
- Postaw mnie.
- Lekarz powiedział ..
- Wiem .. tylko na chwile .. proszę – zrobiłam słodką minę.
- No dobra, ale tylko chwila – postawił mnie delikatnie na ziemi i trzymał w pasie. Sally w tym czasie poszła do mojego pokoju zanieść walizkę. Usłyszeliśmy z góry szczekanie, a po chwili ujrzałam Sisi. Zbiegła po schodach. Mike wziął ją na ręce. Wyrywała się do mnie – Nic z tego, mała. Pani ma ała i nie może Cie wziąć – pogłaskałam ją.
- Tęskniłam – pocałowałam ją w główkę.
- Pewnie jesteś głodna – zapytała mama.
- Trochę.
- Niedługo będzie obiad.
- Chcesz się położyć? - tym razem Mike.
- A może czegoś potrzebujesz? - jeszcze tata do nich dołączył.
- Przestańcie! Bardzo dziękuje, że tak się o mnie troszczycie, ale naprawdę nie macie powodu. Nic mi nie jest i czuje się dobrze. A teraz chciałabym iść do siebie.
- Dobrze. Cieszymy się, że do nas wróciłaś – mama pocałowała mnie w policzek.
- Ja też się ciesze – jak zwykle Mike mnie zaniósł do mojego pokoju i położył do łóżka. Wieczorem chciałam wziąć prysznic.
- Jeszcze nie możesz. Rana jest zbyt świeża, ale możesz za to wziąć kąpiel, którą sam przygotuje – wypiął dumnie pierś.
- Hehe ok – poszedł do łazienki. Chciałam w tym czasie się rozebrać, ale nie dałam rady. Wrócił.
- Gotowe. A Ty jeszcze nie rozebrana?
- Niestety to nie jest takie proste w moim stanie. Musisz mi pomóc.
- Z przyjemnością – wyszczerzył się. Wywróciłam oczami. Powoli mnie rozebrał. Najwięcej problemów mieliśmy z bluzką, ale daliśmy radę. Zostałam w samej bieliźnie. Patrzył na mnie tym swoim wzrokiem.
- Nie patrz tak.
- Czyli jak?
- No tak jak teraz. Patrz normalnie – zrobił zeza – Wariat – zaśmiałam się. Włożył mnie do wanny i umył moje ciało. Woda sięgała mi do brzucha, bo nie mogłam zmoczyć opatrunku. To było straszne uciążliwe, ale Mike poradził sobie i z tym. Potem położyliśmy się do łóżka.
- Dobrze się czujesz?
- Tak .. na razie mnie nie boli.
- Lekarz powiedział, że trochę minie zanim żebra się zrosną. Do tego czasu powinnaś ograniczyć ruch – pokiwałam głową. Oczywiście nie podobało mi się to, ale nie miałam wyboru. Chciałam się w niego wtulić, ale nie mogłam. Objął mnie ramieniem i po chwili zasnęliśmy.

sobota, 14 czerwca 2014

Bad Girl 53

Witajcie!
Udało się! Udało mi się napisać i wstawić kolejną notkę z planem.
Jakoś nie wiem co tutaj napisać. Jedyną rzeczą, z którą chce się z Wami podzielić jest to, że 25 czerwca od godziny 21 do 23 na kanale Stars.tv puszczą Best Tribute Michael Jackson. Nie wiem jak z innymi stacjami. Cieszę się, że jednak nie zapominają. To chyba tyle. Zapraszam, więc do czytania i komentowania ;)

***********************************************************

Minął już tydzień odkąd leże w szpitalu. Lekarz mówi, że jeszcze kilka dni i będę mogła wrócić do domu. Nie mogłam się doczekać. Mike nie odstępował mnie na krok i nie chciał słuchać, żeby pojechać do domu i się wyspać. Jakimś cudem udało mi się Go namówić aby pojechać się ogolić i przebrać. Po dwóch godzinach był z powrotem. Teraz też przy mnie siedzi i trzyma za rękę.
- Jeszcze trochę i zabiorę Cię do domu – mówił.
- Mam nadzieje, że ten dzień nadejdzie szybko. Masz jakieś informacje od policji?
- Nie … od tamtej pory milczą. Mam nadzieje, że coś z tym zrobią.
- Ja też – nagle naszą rozmowę przerwało wtargnięcie kilku policjantów. Wśród nich był ten, który nas przesłuchiwał.
- Dzień dobry. Mam do Pana pytanie.
- Tak?
- Czy był Pan u swojego ojca w dniu pobicia Panny Baker?
- Tak byłem. O co chodzi?
- Wyjaśnimy sobie wszystko na komendzie. Proszę z nami.
- Nigdzie nie pójdę.
- Będzie Pan stawiał opór?
- O co tym razem jestem oskarżony?
- Pobił Pan swojego ojca. Pokazał mi ślady po nożu na szyi oraz liczne siniaki.
- Mike? O czym On mówi? - byłam szczerze przerażona. Mike spuścił głowę.
- Pójdzie Pan dobrowolnie?
- Mieliście Go zamknąć za pobicie Rose! - uniósł się.
- Nie proszę Pana. Mieliśmy dopiero sprawdzić, czy to prawda, a na chwilę obecną nie wydaje mi się. Idziemy – powiedział szorstko.
- Nie.
- Nie?
- Nie! Należało mu się za to co zrobił Rose! - funkcjonariusz dał znak głową policjantowi. Zaczął się zbliżać do Michaela. Złapał Go za ramię – Puszczaj! - wyrwał mu się. Zaczął się z nim szarpać. Policjant wykręcił mu ręce do tyłu i przygwoździł do ściany.
- Na Pana miejscu nic bym już nie mówił.
- Puśćcie Go – powiedziałam i zaczęłam płakać.
- Najpierw wszystko wyjaśnimy – zakuli Go w kajdanki i wyszli. Zostałam sama i nie mogłam zapanować nad łzami. Nawet nie mogłam się ruszyć. Telefon leżał na szafce obok, ale i tak ten ruch sprawił mi ból. Udało mi się. Trzymałam Go w dłoni i zastanawiałam się do kogo zadzwonić. Wybrałam Janet.
- Janet? - odebrała – Możesz przyjechać do szpitala? - głos mi się łamał.
- Co się stało? Płaczesz?
- Proszę Cię .. przyjedź.
- Już jadę – rozłączyła się. Nie wiedziałam co się dzieje. Miałam nadzieje, że Janet coś będzie wiedziała. Do sali wszedł lekarz.
- Co tutaj się stało?
- To była policja … aresztowali Michaela – widział, że byłam roztrzęsiona.
- Chce Pani coś na uspokojenie?
- Nie .. nie chce spać – wiedziałam, że środku uspokajające usypiają, a ja musiałam się najpierw wszystkiego dowiedzieć.
- No dobrze. Proszę się uspokoić. Na pewno wszystko się wyjaśni – pokiwałam lekko głową – Zostawię Panią samą – byłam tak zapłakana, że nawet nie widziałam dobrze Janet, gdy weszła do sali.
- Rose? - usiadła przy mnie – Kochana .. co się stało? Gdzie jest Michael? - na te słowa jeszcze bardziej się rozryczałam – Boże .. powiedź mi co się stało.
- Aresztowali Go.
- Co? Dlaczego?
- Mike był na posterunku i powiedział, że to Joseph mnie pobił … zemścił się i nagadał policji, że Mike Go pobił i chciał zabić …. to prawda? Chciał Go zabić? - westchnęła.
- Tak …. był wściekły i nie panował nad sobą. Miko w ostatniej chwili Go odciągnął.
- Nie wierze. Janet jedź tam. Musisz się wszystkiego dowiedzieć.
- Pojadę .. nie martw się. Najpierw zadzwonię po Twoich rodziców albo Sally.
- Nie! Chce zostać sama.
- Ale ..
- Janet .. proszę. Nic mi nie bę … - poczułam, że tracę kontrolę nad swoim ciałem. Głowa zaczęła mi opadać na lewy bok i nie mogłam zapanować nad oczami, które co raz bardziej się zamykały. Słyszałam tylko krzyk Janet.
- Rose! Co Ci jest?! O matko! - potem nastała zupełna ciemność.

Siedziałem z zakutymi rękami w radiowozie. Co tutaj jest grane? Czyżby Joseph ich przekupił? Nic nie rozumiałem. Najgorsze było to, że Rose została sama. Ta myśl doprowadzała mnie do szału.
- Dajcie mi telefon. Muszę zadzwonić – cisza – Słyszeliście?!
- Proszę się uspokoić – powiedział jeden z nich.
- A co ja robię?! Dacie mi ten telefon?
- Nie.
- Świetnie! - jakimś cudem prasa nie dowiedziała się, że mnie aresztowali i pod posterunkiem nie było nikogo. Prowadzili mnie, nic nie mówiąc.
- Zabrać Go do celi.
- Co takiego?! - myślałem, że źle słyszę. Nie odpowiedział.
- Przesłucham Go jutro – dwóch policjantów zaprowadziło mnie do aresztu. Dali mi osobną celę. Zamknęli karty.
- A kajdanki? - upomniałem ich. Jeden z nich się odwrócił i głupio uśmiechnął.
- No tak .. jak mogłem zapomnieć o jaśnie Panu.
- Stul dziób – powiedziałem ciszej.
- Coś mówiłeś?
- Nie.
- Masz szczęście – rozkuł mnie i odszedł. Chodziłem nerwowo po celi. W głowie miałem tylko Rose. Ona jest tam sama. Niech to szlag! Musiałem do kogoś zadzwonić, ale jak? Może tutaj pracują bardziej ludzcy ludzie i dadzą mi telefon.
- Przepraszam – spojrzał się na mnie zza gazety, którą czytał – Mogę zadzwonić?
- Nic z tego – powrócił do czytania.
- Znam swoje prawa! I mam prawo do jednego telefonu!
- Nie tym razem.
- Wszystkich Was przekupił?! - powiedziałem zanim pomyślałem.
- Słucham? - odłożył gazetę – Możesz powtórzyć? - zbliżył się do krat.
- To oczywiste, że musiał wszystkim zapłacić, skoro każdy jest przeciwko mnie. Nawet nie mogę zadzwonić do rodziny.
- Posłuchaj mnie, synu. Od 30 lat jestem lojalnym policjantem. Nigdy nie dałem się przekupić .. nikomu. Nie wiem jak jest z innymi, ale ja wykonuje swoją pracę rzetelnie. Taki dostałem rozkaz i muszę się Go trzymać. Funkcjonariusz Black wyraził się jasno, że masz zakaz wykonywania rozmów telefonicznych – popatrzył na mnie przez chwilę i wrócił na swoje miejsce. Zrobiło mi się trochę głupio.
- Przepraszam – powiedziałem. Machnął tylko rękę, nie przerywając czytania. Minęła godzina, druga, trzecia i już myślałem, że będę musiał spędzić tutaj noc. Przecież nikt nie wie gdzie jestem … tylko Rose. Właśnie .. Rose. Co z nią? Na pewno się martwi. Siedziałem bezradnie i myślałem. Nikt po mnie jeszcze nie przyszedł na przesłuchanie. Usłyszałem jakieś głosy. Jeden z nich był znajomy, a po chwili ujrzałem jego właścicielkę – Janet?
- Mike .. jednak to prawda – stanęła naprzeciw mnie.
- Co tutaj robisz? Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
- Rose do mnie zadzwoniła po tym jak Cie aresztowali.
- Byłaś u niej?
- Tak .. wszystko mi powiedziała. Strasznie się o Ciebie martwi.
- Powinnaś być z nią.
- Kazała mi tutaj przyjechać i się wszystkiego dowiedzieć. Mam dzwonić do prawnika?
- Najważniejsza jest Rose. Musi ktoś z nią być.
- Pojadę, ale najpierw …
- Nie! Masz do niej jechać, słyszysz?
- Mike ..
- Janet!
- No dobrze, ale musimy Cie stąd wyciągnąć.
- Mną się nie martw. Wszystko będzie dobrze.
- Zawsze tak mówisz.
- Jak się czuje? - przez chwile milczała. Czułem, że coś jest nie tak – Stało się coś?
- Nie.
- Nie kłam. Widzę, że coś się stało.
- Rose … zasłabła.
- Co?
- Rozmawiałyśmy i nagle straciła przytomność.
- Cholera! Za dużo stresu.
- Już wszystko jest w porządku. Czekałam aż się obudziła. Potem kazała mi jechać do Ciebie.
- Po co jej posłuchałaś?
- Oboje jesteście uparci i nic do Was nie dociera.
- Jedź już do niej.
- A Ty?
- Poradzę sobie. Jak już będziesz w szpitalu, zadzwoń do Franka i wszystko mu powiedź.
- Dobrze. Nie martw się braciszku. Wyciągniemy Cie stąd – dotknęła mojego policzka i poszła. To wszystko przeze mnie. Narażam Rose na ciągły stres. Nie mogłem sobie tego darować. Spojrzałem na swoje nadgarstki. Były poranione, bo mocno mnie skuli. Zastanawiałem się nad tą sytuacją. Czy On ma aż taką władze? Nawet nad policją? Nie mieściło mi się to w głowie. Minęło może pół godziny, gdy przyszedł ten cały funkcjonariusz Black. Myślałem, że weźmie mnie na przesłuchanie i będę mógł stąd wyjść. Myliłem się.
- Jeszcze Pan sobie tutaj posiedzi – powiedział. Był najwyraźniej dumny z siebie.
- Jak długo?
- To zależy .. przyznaje się Pan?
- Tak .. pobiłem Go i nie żałuje. On ze mną i moimi braćmi robił dużo gorsze rzeczy i jakoś wtedy nikt się tym nie zainteresował. Pobił moją dziewczynę .. chciał ją zabić.
- Już mówiłem, że nie ma Pan żadnych dowodów.
- Zawsze wierzyłem w sprawiedliwość, ale widzę, że liczy się tylko kasa.
- Czy Pan coś sugeruje?
- Niech Pan mi powie – podczas tej rozmowy byłem spokojny. Nerwy nic by mi nie pomogły.
- Jeżeli Panna Baker chce mi coś powiedzieć, to musi tutaj przyjechać osobiście.
- Nie może. Jest po operacji i nie może chodzić.
- Policjant może ją przywieźć – poczułem jak nerwy znowu mnie nachodzą.
- Spróbujcie ją tylko ruszyć! - zacisnąłem zęby. Zaśmiał się.
- Jutro Pana przesłucham – odwrócił się na pięcie i miał już odchodzić – Aha i jeszcze jedno. Ma Pan gościa.
- Kogo? - nie odpowiedział. Zniknął za drzwiami.
- Witaj synu – usłyszałem znienawidzony głos.
- Nie chce Cie widzieć.
- Powinieneś być bardziej posłuszny, jeżeli chcesz stąd wyjść.
- Nie zamierzam.
- Jeszcze zobaczymy. Myślałeś, że ujdzie Ci to na sucho?
- Gdybym był inny, to już dawno gnił byś w więzieniu.
- Haha a to dobre.
- Ja na Twoim miejscy bym się nie cieszył. Módl się, żebyśmy nie trafili do jednej celi.
- Ja się nie wybieram do więzienia … w odróżnieniu od Ciebie. A teraz wybacz .. miło nam się rozmawia, ale muszę coś załatwić.
- Jak mnie zniszczyć?
- Nie … nie Ciebie.
- Ciekaw jestem kogo w takim razie.
- Naprawdę jesteś ciekaw? Na pewno Ci się spodoba. Powiedziałbym, że jadę odwiedzić moją przyszłą synową, ale to już niedługo będzie nie aktualne, prawda?
- Tylko ją tknij!
- A kto mi zabroni? Ty? - zaczął się śmiać.
- Nie zbliżaj się do Rose!
- Poprawiłeś mi humor i mogę już jechać. Postaram się załatwić to szybko – odszedł.
- Wypuście mnie stąd! Otwierać te cholerne kraty! - zacząłem się drzeć na całe gardło. Podszedł jakiś inny policjant.
- Co tutaj się dzieje?
- Muszę stąd natychmiast wyjść!
- Dobrze Pan wie, że to jest niemożliwe.
- Muszę! On ją zabije! Nie rozumie Pan?!
- Niech Pan przestanie panikować. Nic się nikomu nie stanie.
- Wy nic nie rozumiecie! - nic więcej nie odpowiedział, tylko odszedł – Nic nie rozumiecie – powiedziałem już ciszej do siebie. Miałem nadzieje, że Janet jest u Rose. Znając Janet pewnie zrobiła wbrew temu co jej kazałem. Zaraz zwariuje. Niech to wszystko okaże się snem, bo nie wiem co zrobię. Specjalnie mnie tutaj wsadził. Dlaczego nikt mi nie wierzy? Załamałem się. Chodziłem po celi w tą i z powrotem, szukając jakiegoś rozwiązania. Spojrzałem na zegar, który wisiał na ścianie. Wskazywał 16:30. Minęło pół godziny od jego wizyty. W tym czasie wszystko się mogło wydarzyć. Po paru minutach ktoś do mnie zagadał.
- Mike? - to był Steven.
- Jak dobrze, że to Ty.
- Zszedłem tutaj, bo miałem uspokoić jakiegoś agresywnego więźnia, ale Ciebie się tutaj nie spodziewałem.
- To chyba mnie miałeś uspokoić. Joseph mnie tutaj wsadził.
- Zwariował.
- Wyciągnij mnie stąd .. proszę. Muszę jechać do Rose. Był tutaj i powiedział, że do niej jedzie. Wiesz co to oznacza. On ją skrzywdzi.
- Zobaczę co da się zrobić.
- Nie! Oni się nie zgodzą. Nie wierzą mi – milczał, a po chwili powiedział.
- Niech to szlag! Daj klucze – zwrócił się do tego faceta, który pilnował więźniów.
- Nie mogę. Dostałem rozkaz ..
- A teraz ja Ci rozkazuje dać mi klucze! Biorę to na siebie – niepewnie dał mu klucze. Cela się otworzyła. Dosłownie z niej wybiegłem.
- Dzięki. Jestem Twoim dłużnikiem.
- Zaczekaj! Pojadę z Tobą i tak nie masz tutaj samochodu – szybko wsiedliśmy do samochodu.
- Jedź szybciej!
- Robi się – włączył koguta.

Czekałam na jakieś wieści od Janet. Zadzwoniła i powiedziała, że jedzie do prawnika Michaela, żeby Go wypuścili. Podziękowałam jej i poprosiłam, żeby o wszystkim mnie informowała. Byłam sama. Rodzice mieli przyjechać dopiero wieczorem. Odwiedził mnie lekarz i powiedział, żebym się nie denerwowała. Łatwo mu mówić. Miałam nadzieje, że wszystko się wyjaśni. Byłam śpiąca, ale walczyłam z tym. Do pokoju wszedł ktoś kogo się nie spodziewałam. Joseph.
- Jakoś się trzymasz jak widzę – zaczął.
- Czego Pan jeszcze chce? - bałam się jak nie wiem.
- Przyszedłem dokończyć, to czego nie zdążyłem.
- Zaraz zacznę krzyczeć – naprawdę już miałam taki zamiar, ale zasłonił mi ręką usta. Pomimo bólu próbowałam mu się wyrwać, ale nie dałam rady. Z kieszeni wyciągnął chusteczkę i przyłożył mi do ust. Po chwili odleciałam. Otworzyłam oczy. Widziałam niewyraźnie, ale to nie był już szpital. Wiózł mnie na wózku inwalidzkim. Rozejrzałam się. To chyba była piwnica. Była straszna.
- Nareszcie się obudziłaś – powiedział – Myślałem, że będę musiał czekać – nie byłam w stanie odpowiedzieć. Rana pooperacyjna zaczęła strasznie boleć. Zawiózł mnie do jakiegoś pomieszczenia – Jesteśmy. Prawda, że romantycznie?
- Co … co ze mną zrobisz?
- Hmm … z uwagi na to, że nie mam zbytnio dużo czasu …. po prostu Cie zabije.
- Tylko szybko – wiedziałam, że nie ma dla mnie już ratunku. Nawet nie byłam w stanie mu uciec.
- Postaram się, ale nie obiecuje, że będzie bezboleśnie.
- Rób co chcesz. Jesteś i pozostaniesz zwykłym śmieciem. Nie zasługujesz na takiego syna .. na żadne z nich nie zasługujesz. Możesz mnie zabić, ale i tak pójdziesz siedzieć. Nigdy nie zaznasz spokoju.
- Zamknij już tę mordę!
- Nie zamierzam … - uderzył mnie w twarz – Tchórz … jesteś pieprzonym tchórzem, który bije kobiety. Żaden z Ciebie facet.
- Za dużo sobie pozwalasz! Nadszedł Twój czas – zepchnął mnie z wózka na ziemie. Wykrzywiłam twarz z bólu – Już nie jesteś taka rozgadana, co? - założył rękawiczki i uklęknął obok mnie – Pożegnałaś się ze światem? - zacisnął dłonie na mojej szyi. Brakowało mi oddechu. Zaczął się denerwować, że się nie poddaje i trwa to za długo. Z daleka usłyszeliśmy jakieś odgłosy. Jak by ktoś szedł. Najwidoczniej się przestraszył, bo już nie czekał aż mnie zabije. Zostawił mnie i zaczął uciekać. Nie mogłam już dłużej z tym walczyć i zamknęłam oczy. Miałam nadzieję, że ból odejdzie.

Wszystkie samochody nas przepuszczały i już po chwili byliśmy pod szpitalem. Wyskoczyłem z samochodu i nie czekałem już na Stevena, chociaż krzyczał abym poczekał. Wcisnąłem guzik od windy, ale zbyt długo na nią czekałem, więc pobiegłem na górę schodami. Wpadłem niczym burza do pokoju Rose. Łóżko było puste. Nie było jej. Zimny dreszcz przeszył moje plecy. Stałem i nie mogłem wykonać żadnego ruchu.
- Co jest? - usłyszałem jak przez mgłę głos Stevena. Ledwo oddychał.
- Nie ma jej – powiedziałem tak cicho, że nie byłem pewien, czy usłyszał.
- Mike spokojnie. Weź się w garść. Musimy ją znaleźć.
- Racja.
- Musimy się podzielić. Pójdziesz na dach, bo jesteś w lepszej formie. Ja zjadę do piwnicy. Jesteśmy w kontakcie telefonicznym.
- Ok.
- Znajdziemy ją. Nie martw się.
- Zaczynajmy – rozdzieliliśmy się. Pobiegłem schodami na sam dach. Przeszukałem chyba każdy centymetr, ale nie było jej. Zajrzałem wszędzie. Po drodze schodząc schodami coraz niżej, przeszukałem korytarze i różne pomieszczenia. Nigdzie jej nie było. Nie mogłem bezczynnie czekać na telefon od Stevena, więc zbiegłem do piwnicy. Przypominała niejedną scenę z horroru. Światła migały i ledwo było widać – Steven? - krzyknąłem. Mój głos rozniósł się echem. Nie dostałem odpowiedzi. Szedłem tym długim korytarzem. Dalej znajdowały się jakieś pomieszczenia. Zobaczyłem biegnąca postać w moim kierunku i za nią drugą. Ta pierwsza mocno pchnęła mnie na ścianę aż upadłem.
- W porządku? - zapytał się Steven.
- Tak .. biegnij za nim – poznałem Go. To był Joseph.
- Rose gdzieś tutaj jest – pobiegł za nim. Wstałem i zacząłem szukać. Coraz bardziej się denerwowałem tym co zobaczę. Przymknąłem an chwile oczy i wszedłem do jednego z pomieszczeń. Zobaczyłem ją. Leżała odwrócona do mnie tyłem na ziemi. Od razu do niej podbiegłem.
- Kochanie? - wziąłem ją w ramiona – Otwórz oczy – szczęka zaczęła mi się trząść – Nie rób mi tego … błagam Cie – nawet nie wiem kiedy zacząłem płakać. Zobaczyłem krew na jej koszulce – Nie .. nie możesz .. słyszysz? Nie możesz mnie zostawić – wziąłem ja na ręce i kierowałem się w stronę wyjścia. Na schodach zobaczyłem Stevena. Siedział na nich i trzymał się za głowę – Co się stało?
- Uderzył mnie w głowę i uciekł … zaskoczył mnie. Co z Rose?
- Nie wiem …. musi ją zobaczyć lekarz – skierowaliśmy się do windy. Tuliłem jej ciało i błagałem aby wytrzymała. Steven poszedł szukać lekarza. Te kilka minut strasznie się dłużyło. Zabrali ją, a ja w skrócie wyjaśniłem sytuacje lekarzowi. Steven został ze mną.
- Powinien zbadać Cie lekarz.
- Za chwile. Najpierw muszę zgłosić, że jest poszukiwany za napaść na policjanta. Strasznie tego nie lubią i gwarantuje Ci, że Go złapią – odszedł kawałek dalej, żeby zadzwonić. Teraz mnie to za bardzo nie obchodziło, bo myślałem cały czas o Rose. Przecież Janet miała przy niej być. No tak .. nie posłuchała się mnie. Zobaczyłem idącego lekarza w moją stronę.
- Doktorze … co z nią?
- Żebra nie zostały uszkodzone bardziej niż są i to jest dobra wiadomość.
- A zła?
- Szwy pękły, stąd krwawienie, ale to nie jest nic poważnego. Zszyliśmy ponownie i powinno być już dobrze. Nie znaleźliśmy także innych obrażeń.
- Bogu dzięki. Co teraz? Kiedy się obudzi?
- Wszystko zależy od organizmu. Proszę się nie martwić. Za chwile przywieziemy Pannę Baker na salę. Proszę zaczekać – jeszcze się cofnął – Zapomniałbym .. Panna Baker była duszona. Świadczą o tym ślady na szyi – zatkało mnie. Nie wiedziałem co powiedzieć.
- Dobrze .. dziękuje – odetchnąłem z ulgą. Po chwili podszedł Steven.
- Już Go szukają. Tym razem się nie wywinie.
- Mam nadzieje.
- Co powiedział lekarz?
- Nic jej nie jest .. dusił ją … ten sukinsyn chciał ją zabić!
- Spokojnie .. zapłaci za wszystko. Masz moje słowo – jakiś czas później przywieźli ją do jej sali i pozwolili mi wejść. Znowu musiałem ją oglądać nieprzytomną. Ten widok był okropny. Delikatnie przysiadłem na łóżku i dotknąłem jej twarzy.
- Moja najdroższa. Tyle już wycierpiałaś. Chciałbym Ci tego oszczędzić, ale nie umiem. Jestem zbyt słaby – miałem zamknięte oczy. Poczułem dotyk na dłoni.
- Nie jesteś – usłyszałem jej głos i natychmiast otworzyłem oczy – Tylko przy Tobie czuje się bezpieczna.
- Skarbie .. tak się ciesze, że otworzyłaś oczy. Nie rób mi tego już więcej, ok?
- Postaram się. Bałam się, że to już jest koniec … że już nigdy Cie nie zobaczę – pojedyncza łza wydostała jej się z oka. Starłem ją kciukiem.
- Szukałem Cie jak szalony.
- Domyślam się, ale jak się wydostałeś z aresztu?
- A jak myślisz? Wygrzebałem łyżeczką tunel – zaśmiała się – A tak poważnie, to Steven mnie wyciągnął. Joseph był u mnie i powiedział co zamierza. Nie mogłem do tego dopuścić. Niestety nie zdążyłem – posmutniałem.
- Ej … przestań …. zrobiłeś co mogłeś.
- Nie chcę już Cie tutaj zostawiać nawet na minute. Zapytam się lekarza, czy mogę Cie już zabrać do domu.
- Dobrze, ale za chwilę. Połóż się przy mnie – nie chciałem zrobić jej krzywdę, bo musiała być w bezruchu, ale delikatnie się przy niej ułożyłem i objąłem – Kocham Cie.

- Ja Ciebie bardziej – pocałowałem ją we włosy.