sobota, 18 marca 2017

Bad Girl 69 Part 2

Witajcie.
Trochę minęło od ostatniej notki. Miałam wcześniej, ale jak widzicie nie udało mi się. Następną postaram się dodać szybciej. Od razu przepraszam, jeżeli pojawiły się jakieś błędy. No więc nie przedłużając zapraszam do czytania.
Aha i jeszcze coś. Jeżeli jesteście zainteresowani t-shirtami, kubkami bądź poszewkami na poduszkę dotyczącym bloga, to zapraszam do zakładki Sklep. W razie pytań śmiało piszcie zostawiając komentarz w zakładce Sklep lub na maila. 


*****


Patrzyłam się na niego i nie mogłam wykonać żadnego ruchu. Gdy pierwszy szok minął, padłam na kolana i przytuliłam jego głowę mocno do siebie płacząc. Z oddali słyszałam nadjeżdżającą karetkę i policję. Błagałam Go, żeby mnie nie zostawiał i walczył. Po chwili spojrzałam na tego sukinsyna. Stał i się śmiał. Już drugi raz Mike ucierpiał przez niego.
- Zabiję Cie! - już nawet przestałam odczuwać strach, tylko wściekłość.
- Mówiłem, że to nie koniec. Ciebie też dopadnę – szedł w moją stronę, ale nagle wtargnęli policjanci, powalili Go na podłogę i skuli.
- Gdzie jest to cholernie pogotowie?! - liczyła się każda minuta, a ich nie było – Kochanie wytrzymaj jeszcze … błagam Cie … - pocałowałam Go w czoło. Kilka łez spadło na jego policzek – Jesteś nam potrzebny .. wiesz o tym ..
- Proszę się odsunąć – w końcu przyjechali. Niechętnie się odsunęłam. Chciałam być cały czas przy nim – Brak pulsu .. - stwierdził lekarz, a mnie się nogi ugięły. Ktoś mnie przytrzymał abym nie upadła. Patrzyłam jak Go reanimowali i błagałam w duchu, żeby jego serce ponownie zaczęło bić.
- Będzie dobrze … - spojrzałam na tą osobę. To była mama. Lekarze nie poddali się ani na chwilę, a ja w tym czasie wypłakałam morze łez.
- Mamy Go! - usłyszałam po chwili – Dobra zabieramy Go szybko – wzięli Go na nosze i wynieśli z domu. Szłam za nimi.
- Jadę z wami. To mój narzeczony – chcieli coś odpowiedzieć, ale nagle urwał mi się film.
Otworzyłam powoli oczy. Głowa mnie bolała i spróbowałam się podnieść, ale to był zły pomysł. Ponownie się położyłam.
- Rose? Boże tak się bałam – usłyszałam mamę. Spojrzałam na nią.
- Gdzie ja jestem? - złapałam się za głowę.
- W domu. Straciłaś nagle przytomność.
- Nie masz pojęcia jaki miałam okropny sen … - rozejrzałam się i zobaczyłam krew na podłodze – Nie … powiedź mi, że to był, tylko sen .. - patrzyłam na nią. Westchnęła i opuściła głowę – Powiedź, że to nie prawda! - prawie krzyknęłam, ale po chwili zaczęłam płakać – To nie może być prawda …. muszę jechać do szpitala – wstałam.
- Nie możesz prowadzić w takim stanie. Lepiej, żebyś została w domu.
- Muszę być przy nim!
- Ja Cie zawiozę – przyszedł ojciec – Ja też zostałem ranny – pokazał zabandażowaną dłoń.
- Mój narzeczony walczy o życie, a Ty mi mówisz o zranionej dłoni?!
- Przestańcie się w końcu kłócić! - wydarła się mama – Richard zawieź Rose do szpitala i masz z nią zostać ..
- Nie musi.
- Rose. Nie będziesz tam sama czekała. Zawiadomię rodzinę Michaela i przyjedziemy.
- Dziękuje mamo.
- Zobaczysz, że z tego wyjdzie – przytuliła mnie. Już nie miałam siły płakać i też się powstrzymywałam aby dziecku nie zaszkodzić. Jechałem z ojcem w milczeniu. Nie miałam mu nic do powiedzenia. Zresztą całe moje myśli zajął Michael. Chciałam tam być jak najszybciej, ale z drugiej strony bałam się co usłyszę od lekarzy.
- Jesteśmy – usłyszałam wyrwana z zamyślenia. Wysiadłam i nawet na niego nie czekałam. Weszłam do szpitala i podeszłam do izby przyjęć.
- Przepraszam gdzie zabrali Michaela Jacksona? - patrzały się na mnie jak na jakąś wariatkę – Czy ja mówię nie wyraźnie?! - zirytowałam się.
- Niestety nie możemy udzielić Pani takiej informacji. Skąd w ogóle Pani …
- Jest moim narzeczonym i mam prawo wiedzieć!
- Wie Pani ile razy to już słyszałam? Proszę opuścić szpital.
- To są jakieś kpiny do cholery!
- Mówi prawdę. Jackson to mój przyszły zięć – spojrzałam na ojca, który właśnie podszedł. Też na mnie spojrzał – Więc gdzie jest?
- Korytarzem prosto i ostatnie drzwi po lewej. Jest właśnie operowany. I przepraszam, że Pani nie wierzyłam, ale sama Pani rozumie.
- Taa jasne – poszłam we wskazanym kierunku i usiadłam na krzesełku. Pozostało mi jedynie czekać.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Wyśmienicie.
- Pytam poważnie. Ostatnio nasze relacje nie są za dobre, ale …
- Teraz Cie to obchodzi?!
- Zawsze mnie obchodzisz. Jesteś moją jedyną córką i chce tylko Twojego dobra.
- Zabawne co mówisz. Powiedź mi lepiej dlaczego zmieniła zdanie, gdy Cie zobaczyła?
- Po prostu mnie tutaj znają. Wiedzą kim jestem, dlatego ją nie zdziwiło, że Go znam.
- On ma imię.
Po godzinie przyjechała prawie cała rodzina Michaela i moja mama. Janet i Pani Jackson najbardziej to przeżywały. Łącznie ze mną. Minęła kolejna godzina i nadal nic nie wiedzieliśmy. Janet podeszła do mnie i mnie przytuliła. Obie płakałyśmy.
- Wyjdzie z tego .. zobaczysz – powtarzała – Bo inaczej skopię mu tyłek i On o tym dobrze wie.
- Mam nadzieje Janet … mam nadzieje. Prosiłam Go, żeby tam nie szedł, ale nie posłuchał.
- Wiesz, że jest uparty. Nic byś nie zdołała zrobić.
- Nie wiem .. może powinnam się bardziej uprzeć i mu nie pozwolić.
- Hej .. nie obwiniaj się. Zrobiłaś co mogłaś – spojrzałam za Janet i zobaczyłam zbliżającego się lekarza. Serce zaczęły mi bić jak szalone ze strachu. To było jak czekanie na wyrok.
- Mam dobrą i złą wiadomość – zaczął.
- Proszę powiedzieć, czy żyję?
- Tak. Przeżył i na szczęście narządy wewnętrzne nie zostały uszkodzone. Stracił bardzo dużo krwi i przez pewien czas będzie nieprzytomny. Stan jest stabilny.
- Wiadomo kiedy się obudzi?
- Zależy tylko od organizmu. Za chwilę będziemy Go przewozić na salę.
- Doktorze? Będę mogła z nim zostać? Muszę być przy nim – chwilę popatrzył.
- No dobrze. W takiej sytuacji pozwolę.
- Dziękuje – wrócił skąd przyszedł.
- Rose powinnaś jechać do domu i odpocząć.
- Nie Janet. Muszę być przy nim, gdyby się obudził. Poza tym i tak bym nie wytrzymała w domu. Nie po tym.
- Ja też zostanę.
- Ty jesteś potrzebna mamie. Zobacz jak to przeżywa. Zadzwonię do Ciebie, gdyby coś.
Zobaczyliśmy jak Go wiozą. Faktycznie był nieprzytomny. Zatrzymali się z łóżkiem przy nas. Wszyscy do niego podeszli. Mama Michaela nie wytrzymała i synowie musieli ją wyprowadzić.
- Zajmę się nim. Obiecuje, a Ty uważaj na mamę.
- Dobrze – przytuliła mnie jeszcze – Przyjadę jutro z rana – wszyscy od Michaela z rodziny poszli już. Zostali, tylko moi rodzice.
- Też już jedźcie.
- Na pewno chcesz zostać?
- Tak. On też by przy mnie został.
- Eh no dobrze. Ale uważaj na siebie – też poszli. Weszłam do sali, na której był już Mike. Podłączony do tych wszystkich urządzeń. Usiadłam na fotelu tuż przy łóżku. Złapałam Go za łapkę.
- Wyjdziesz z tego – mówiłam do niego – Jestem przy Tobie i nigdzie się nie wybieram. Kocham Cie – pocałowałam Go w czoło i usadowiłam się wygodnie w fotelu. Czuwałam tak długo jak tylko wytrzymałam, ale niestety mnie zmuliło i zasnęłam.
Obudziłam się za sprawą pielęgniarki, która przyszła sprawdzić, czy wszystko w porządku. Uśmiechnęła się do mnie i po chwili wyszła. Spojrzałam na Michaela. Nadal się nie obudził. Była 8:00, ale już nie mogłam spać. Wstałam i trochę pochodziłam aby rozprostować kości. Spanie w fotelu nie należy do najwygodniejszych.
- Zaraz wrócę kotku – pocałowałam Go w czoło i wyszłam kupić kawę. Podeszłam do automatu, ale nadal mi się dłonie trzęsły i nie mogłam wrzucić monet. Kilka mi wypadło z dłoni.
- Może pomóc? - nagle koło mnie zjawił się jakiś facet. Uśmiechał się, a raczej szczerzył.
- Poradzę sobie – znowu spróbowałam, ale nadal to samo.
- Może jednak. A tak w ogóle to jestem Jim. Miło mi Cie poznać.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy już byli na Ty.
- Ale to się może zmienić – miałam ochotę Go palnąć w ten głupi ryj – Nie dosłyszałem imienia.
- To może dosłyszysz, żebyś spadał?
- Nie bądź nie miła …
- Posłuchaj koleś! Mój narzeczony walczy o życie, więc z łaski swojej wypieprzaj i szukaj szczęści gdzie indziej! Jasne?! - doznał szoku, ale na szczęście po chwili poszedł sobie. Odetchnęłam – Palant – powiedziałam już pod nosem. W końcu udało mi się kupić tą kawę – Tego mi było trzeba – napiłam się. Nagle zobaczyłam biegnącego lekarza i pielęgniarki do sali Mike'a – Boże .. - też tam pobiegłam. Usłyszałam, tylko długi sygnał. Wiedziałam co to oznaczało – Nie! Mike! - chciałam do niego podejść, ale mi nie pozwolili – Ratujcie Go! Błagam! - rozpłakałam się. Pielęgniarka mnie wyprowadziła.
- Proszę tutaj poczekać. Zrobimy wszystko co w naszej mocy – wróciła i zamknęła drzwi. Nie wiedziałam co się tam dzieje. Nie mogłam znieść tego czekania. Po dobrych 10 minutach wyszedł lekarz. Od razu do niego podeszłam.
- Niech Pan powie, że żyje ..
- Tak udało nam Go uratować. Niestety zrobił się zator, który był spowodowany postrzałem. Czasami to się zdarza, ale będą z Panią szczery, że rzadko uda się uratować pacjenta z zatorem.
- Ale będzie już dobrze, tak?
- Teraz już tak. Pozostaje jedynie czekać aż się obudzi.
- Boże nie wiem jak Panu dziękować.
- To moja praca. Może Pani do niego pójść.
- Dziękuje – weszłam z powrotem i podeszłam do niego – Znowu mi to robisz .. lubisz mnie straszyć heh. Eh .. obudź już się .. tak tęsknie i się boję o Ciebie. Kocham Cie – złożyłam pocałunek tym razem na jego ustach. Podeszłam do okna. Pozostało mi jedynie czekać.