Jak widzicie jak na razie udaje mi się wstawiać regularnie notki.
Napisze jeszcze o konferencji. Było bardzo miło spotkać się i pogadać tak na luzie. To był świetny czas. Jeżeli ktoś myśli, że na konferencji odbywaliśmy jakąś msze za Michaela to jest w wielkim błędzie. Rozmowy były na luzie i było bardzo zabawnie. Gdyby Mike widział o czym piszemy, to by pękał ze śmiechu. Szkoda, że tak szybko się skończyło, ale tak jak pisaliśmy, za dwa miesiące możemy znowu się spotkać ;) Wiecie co to za data ;)
Oki to chyba na tyle. Zapraszam do czytania i komentowania ;)
P.S. Chciałam jeszcze powiadomić, że mój nowy blog The Life Is Sometimes Unfair jest nadal prowadzony i postaram się niedługo wrzucić tam notkę.
P.S.2 W tym roku Mike otrzymał od nas prawie 16 tyś róż. Więcej niż w tamtym roku. To jest wspaniałe uczucie wiedząc, że gdzieś tam, w tych różach jest i moja z dedykacją.
*******************************************************
Rose tej nocy przez cały czas miała
koszmary. Jakoś udawało mi się ją uspokajać. Następnego dnia
zmieniłem jej opatrunek. Cały dzień spędziliśmy razem. Nie
odstępowałem jej na krok. Za bardzo jej się to nie podobało, ale
mnie to nie obchodziło. Mieliśmy nieoczekiwanego gościa. A
mianowicie Franka.
- Co tutaj robisz? - zapytałem. Nie
byłem zadowolony, że przyszedł. Dokładnie pamiętałem jak
potraktował Rose i co mówił.
- Przyjechałem po Ciebie.
- Słucham? Nigdzie się nie wybieram.
- Całkiem zapomniałeś o pracy?
- Przeciwnie, ale teraz mam ważniejsze
sprawy.
- Nie ma nic ważniejszego.
- Skończ! - Rose wszystko słyszała,
bo siedziała w salonie – Wrócę, gdy będę mógł.
- Zmieniłeś się … Ona Cie zmieniła
– tego było za wiele.
- Wyjdź.
- Prawda boli, co?
- Jeszcze słowo …. proszę, żebyś
wyszedł.
- Nie dokończyłeś – co On chciał
osiągnąć?
- Jestem typem faceta, który nie
pozwoli mówić na swoją kobietę, a Ty stąpasz po bardzo cienkim
lodzie. Jeżeli coś Ci się nie podoba, złóż wypowiedzenie.
- Wiesz, że tego nie zrobię.
- Niby dlaczego? Nie akceptujesz mojej
dziewczyny.
- Wiem, że to nie potrwa długo –
przybliżyłem się do niego, żeby nikt inny nie usłyszał tego co
zamierzałem powiedzieć.
- Jeżeli myślisz, że się
rozstaniemy, to jesteś w wielkim błędzie. Zamierzam się z nią
ożenić, mieć dzieci i duży dom. To są moje priorytety.
- Dobrze wiesz, że tak nie będzie.
- Moja cierpliwość się powoli
kończy, dlatego lepiej już idź – otworzyłem mu drzwi. Bez słowa
wyszedł. Wróciłem do salonu na kanapę. Rose na mnie patrzyła
przez chwilę i wróciła do oglądania telewizji. Nie zaczęła tego
tematu, ale wiedziałem, że męczyło ją to – Nie obchodzi mnie
to co On myśli. Jesteśmy szczęśliwi, tak?
- Tak – odpowiedziała
nieprzekonywującą.
- Kocham Cię .. to się nigdy nie
zmieni.
- Jesteś pewien?
- Oczywiście … co Ty w ogóle
mówisz?
- Może było by Ci lepiej beze mnie.
- Posłuchaj mnie – wziąłem jej
dłonie w swoje – Wiem, że tak mówisz przez Franka, ale ja Go nie
słucham. Nie wiem dlaczego taki jest. Kocham Cie najbardziej na
świecie i nikt ani nic tego nie zmieni. Nie chce, żebyś miała
znowu jakieś wątpliwości.
- Nie mam … te jego słowa we mnie
siedzą.
- Niepotrzebnie. Frankowi zależy tylko
na kasie .. podobnie jak Josephowi. Gdy byłem młodszy, bez przerwy
mi wpajał, że nie mogę mieć dziewczyny, bo kariera jest
najważniejsza. Teraz na to nie pozwolę. Jestem dorosły i mogę
robić co chce. A chce być z Tobą. Czy to jasne? Czy muszę użyć
siły? - uśmiechnęła się.
- Jasne i przejrzyste. I tak byś nie
był zdolny do użycia siły.
- Skąd ta pewność?
- Znam Cie.
- Ehh .. za dobrze mnie znasz – mój
telefon zaczął dzwonić. Spojrzałem na wyświetlacz. To był
Steven – Tak?
- Na całe szczęście odebrałeś –
był zdenerwowany.
- Coś się stało?
- Black jedzie do Was.
- Po co?
- Po Ciebie. Dowiedział się, że
jesteś na wolności i się wściekł. Wyjechał zanim wróciłem na
posterunek i będzie tam przede mną. Nie daj się aresztować. Już
jadę.
- Ok. Dzięki za ostrzeżenie –
rozłączył się.
- Co jest?
- Jadą po mnie.
- Policja? - pokiwałem głową – Ale
.. nie mogą!
- Spokojnie. Steven niedługo tutaj
będzie. Mówił, żebym nie dał się zaaresztować.
- Co Oni od Ciebie chcą?
- Wszystko się wyjaśni. Nie martw
się.
- Jak mam się nie martwić?! Nie mogą
Cie znowu zabrać!
- Nie zabiorą. Już dobrze –
przytuliłem ją. Do salonu weszła mama Rose.
- O co chodzi? - zapytała.
- Policja tutaj jedzie –
odpowiedziała Rose.
- Mam do Pani prośbę. Może Pani
otworzyć, gdy będą pukać?
- Dobrze – nic więcej nie
powiedziała. Usłyszeliśmy walenie do drzwi. Poszła otworzyć.
Black wtargnął do salonu w obstawie policjantów.
- Nie za wygodnie Panu?
- Ależ skąd. Przyszedł Pan sprawdzić
jak się czuje Rose? Miło z Pana strony.
- Przyjechałem po Pana. Pójdzie Pan
dobrowolnie, czy mam użyć siły?
- Tak jak ostatnio? - wyciągnąłem
ręce, żeby zobaczył moje poranione nadgarstki – Mogę Was pozwać
do sądu za takie traktowanie.
- Proszę bardzo, ale teraz Pan pójdzie
z nami.
- Nigdzie się nie wybieram.
- Jeszcze zobaczymy – zaczął się
do mnie zbliżać.
- Zostaw Go! - to był Steven.
- Nie wtrącaj się! To nie Twoja
sprawa!
- Przeciwnie! Za co chcesz Go
aresztować? Bo bronił swojej dziewczyny?
- Chciał zabić swojego ojca! To mało?
- Znam tego człowieka i wiem, że Mike
bez powodu by się do tego nie posunął. O mały włos nie zabił
Rose i trzy dni temu znowu chciał to zrobić. Zabrał ją do piwnicy
i próbował udusić. Mnie też przywalił, więc przestań mi
pieprzyć głupoty! To jego powinieneś szukać i aresztować.
- Myślisz, że Ci uwierzę?
- Posłuchaj .. to nie jest jakiś
konkurs na zamykanie ludzi. To jest nasza praca i mamy łapać
prawdziwych przestępców.
- Nie będziesz mnie uczył na czym
polega moja praca!
- Nie uczę Cie tylko przypominam.
Widzisz to? - pokazał mu jakąś kartkę – To jest nakaz
aresztowania Josepha. Jeszcze jakieś pytania? - Black nagle zamilkł.
- Zbieramy się – powiedział do
policjantów i wyszli.
- Dzięki. Czasami dobrze jest mieć
znajomości w policji – uśmiechnąłem się.
- Wiesz, że gdybyś coś jednak
zrobił, to nie patrzył bym na naszą znajomość.
- Wiem, ale i tak dziękuje Ci za
pomoc.
- Nie ma sprawy. Muszę już iść.
Policja jest postawiona na nogi i Go szukają. Potrzebujecie ochrony?
- Nie. Miko jest z nami.
- Ok. Dzwoń, gdyby coś się działo –
wyszedł. Rose patrzyła się na mnie uważnie.
- No co?
- Skąd Ty Go znasz?
- Poznaliśmy się przypadkowo. Gdy
byłem nastolatkiem.
- Opowiedz o tym – oparła głowę na
moim ramieniu.
- No dobrze. Gdy już przenieśliśmy
się do Los Angeles, ja i bracia musieliśmy wszędzie zajrzeć.
Nawet jeżeli to było niebezpieczne. Wiesz jak to chłopcy. Raz
poszliśmy do opuszczonego budynku. Było tam mnóstwo cegieł.
Oczywiście nas to zainteresowało i zaczęliśmy nimi rzucać w
okna. Narobiliśmy mnóstwo hałasu. Potem się okazało, że budynek
wcale nie jest opuszczony i jakiś facet zaczął nas gonić.
Rozpoznał nas i doniósł ojcu. Wziąłem wszystko na siebie i
nieźle mi się za to dostało. Gdyby żaden się nie przyznał,
dostalibyśmy dużo gorzej. Byłem wściekły, że żaden nie stanął
w mojej obronie. Wyszedłem z domu i chodziłem bez celu po mieście.
Ciągle gotowało się we mnie i nie wiem co mnie napadło. Znowu
poszedłem do tego budynku. Chyba chciałem się zemścić na tym
facecie. Zamachnąłem się, żeby rzucić w szybę, ale ktoś
przytrzymał moją rękę. To był jakiś chłopak, starszy ode mnie.
Jak się potem okazało chciał być policjantem. Zaczął mi
tłumaczyć, że nie tędy droga, że to nie jest żadne rozwiązanie,
a tylko pogorszy sprawę. Ta rozmowa dużo mi dała i się
uspokoiłem. Od tamtego czasu jesteśmy przyjaciółmi i zawsze mi
pomagał.
- Nie wiedziałam, że byłeś
chuliganem.
- Nie byłem. Po prostu musiałem
rozładować złość.
- Wiem, wiem, kochanie. To dobrze, że
Go spotkałeś i nie mogę zrozumieć Twoich braci. Powinni też się
przyznać.
- Stchórzyli. Rozumiem ich.
- Ty też się bałeś, a pomimo to
wziąłeś winę na siebie.
- Nie mówmy już o tym – spojrzała
na moje nadgarstki.
- Boli?
- Już nie.
- Mój misiu – pogłaskała mnie po
policzku.
- Tylko Twój – pocałowałem ją.
- Obiad – chyba nie muszę mówić do
kogo należał ten głos. Zaśmieliśmy się.
- Nasze mamy mają niezłe wyczucie
czasu.
- O tak. Chodźmy na obiad.
- Dasz radę?
- Nie jestem kaleką.
- Oj tam. Nie przesadzaj.
- To mnie tak nie traktuj – byłem
zaskoczony jej tonem głosy. To oznaczało tylko jedno. O coś znowu
jej chodzi.
- Nie traktuje. Troszczę się o Ciebie
– opuściła głowę.
- Przepraszam .. wiem .. znowu przez
chwilę byłam taka jak kiedyś.
- Powiesz dlaczego?
- Denerwuje mnie mój stan. Muszę
leżeć w łóżku albo siedzieć w domu. Nawet po domu nie mogę za
dużo chodzić.
- Już niedługo to się zmieni ..
zobaczysz, a wtedy pojedziemy gdzieś. Tylko Ty i ja.
- Tak? A gdzie?
- Zobaczymy jeszcze. Ale na Hawaje z
Twoimi rodzicami też polecimy. Musimy.
- Dlaczego musimy?
- Bo ja tak mówię.
- Mam nadzieje, że nie wyrosłam z
moich strojów kąpielowych – specjalnie to powiedziała i
spojrzała się na mnie kątem oka.
- Będziesz musiała kupić nowe.
- Co? Chyba żartujesz. Te są prawie
nowe.
- Ale w nich nie będziesz chodziła po
plaży – byłem stanowczy.
- Bo?
- Dobrze wiesz.
- Nie, nie wiem. Powiedź.
- Są zbyt skąpe.
- I co z tego? Powinieneś wiedzieć
najlepiej, że nie mam się czego wstydzić.
- Ale nie muszą tego wiedzieć inni. W
nich na pewno nie wyjdziesz na plaże i koniec kropka.
- Misiaczku?
- Tak?
- Jesteś okropnym zazdrośnikiem i nie
wiem co ja mam z Tobą zrobić.
- Na pewno mnie nie zmienisz. A po nowe
stroje pójdę razem z Tobą. Tak dla pewności.
- To co ja mam zrobić z tymi?
- Wiesz … jest pewne rozwiązanie –
szatańsko się uśmiechnąłem – Możesz w nich chodzić, ale
tylko dla mnie.
- Bardzo dobre rozwiązanie, ale co z
tego? Skoro i tak pochodzę w nich z dziesięć minut, a potem je ze
mnie zedrzesz.
- Mogę obiecać, że je oszczędzę i
ładnie ściągnę.
- Akurat.
- Ile mam na was czekać? - to była
zniecierpliwiona Pani Baker.
- To przez niego. Rozgadał się.
- Ej!
- Skończcie już, dzieci.
- Dzieci? - powiedzieliśmy
jednocześnie – Mamusiu, a możemy po obiedzie iść na huśtawki?
Plose – powiedziała Rose.
- Oczywiście córeczko, tylko ubierz
się ciepło, bo będzie katarek – prychnąłem – Nie będę Wam
odgrzewała jedzenia – wstaliśmy i skierowaliśmy się do kuchni –
Siadajcie – postawiła przed nami dwa talerze z zupą.
- Za dużo mi nalałaś – powiedziała
Rose. Oboje się na nią spojrzeliśmy – No co? Wiecie, że dużo
nie jem.
- Nic mi o tym nie wiadomo –
odpowiedziałem – Myślałem, że już wszystko wróciło do normy.
- Przecież jem – zdenerwowałem się
i wyszedłem z kuchni. Od tamtej pory w ogóle nie przybyła na
wadze, a powinna. Martwiłem się. Postanowiłem wrócić i z nią
porozmawiać – Jesteś na mnie zły?
- Nie – delikatnie ją objąłem –
Martwię się tylko. Wiesz, że powinnaś więcej jeść.
- Co zrobię, że więcej nie wcisnę?
Kiedyś tak nie było.
- Wiem – to nie była jej wina.
Wiedziałem o tym, ale chciałem, żeby wszystko wróciło do normy.
Po obiedzie poszliśmy do ogrodu. Leżeliśmy sobie na leżakach i
rozmawialiśmy – Już wiem, dlaczego miałem te koszmary. To był
znak.
- Masz racje. Przepraszam, że Ci nie
wierzyłam.
- W porządku. Na całe szczęście nie
stało się tak jak w nich.
- Mało brakowało.
- Przestań.
- Rose, Mike .. ktoś do Was przyszedł
– powiedziała Pani Baker. Wróciliśmy do domu. W holu stała
Janet ze spuszczoną głową.
- Miło, że w końcu postanowiłaś
przyjść – nie ukrywałem swojej złości.
- Przepraszam.
- Przepraszam? I to według Ciebie
wszystko załatwi?! Prosiłem Cie, żebyś od razu pojechała do
Rose. Czy to tak wiele?
- Mike .. spokojnie.
- Mike ma racje. Powinnam się Go
posłuchać, ale chciałam Cie wyciągnąć z aresztu. Gdybym
wiedziała …
- Mówiłem Ci! Obiecałaś, że tak
zrobisz! Mało brakowało, a by ją zabił!
- Nie mogę w to uwierzyć. Rose …
wybaczysz mi?
- Nie mam czego Ci wybaczać –
pogłaskałam ją po ramieniu. Jeszcze nie mogłam się przytulać –
Wiem, że chciałaś Go ratować – Mike spojrzał się na mnie –
Wiesz, że chciała dobrze. Przestań na nią krzyczeć – nic nie
mogłem poradzić, że byłem zły na Janet.
- Zostawię Was same – poszedłem do
ogrodu. Zawiodła mnie. Może przesadzałem? Nie! Życie Rose jest
najważniejsze, a Janet zawaliła. Nawet nie wiem kiedy podszedł do
mnie Miko.
- Nie przeszkadzam?
- Nie. Wszystko w porządku?
- Tak .. nic się nie dzieje. Musisz
trochę wyluzować, bo inaczej zwariujesz.
- Wyluzuje się dopiero, gdy Go
zamknął. Do tego czasu może się wiele wydarzyć.
- Nie martw się. Nie dopuszczę do
tego drugi raz.
- Daj spokój. To nie Twoja wina.
- Więc dlaczego tak ostro
potraktowałeś Janet? To też nie była jej wina. Myślała, że w
szpitalu jest bezpieczna – westchnąłem.
- Może masz racje, ale prosiłem ją i
się nie posłuchała. Wiedziała, że to dla mnie ważne.
- Zastanów się, czy jesteś na nią
zły z powodu Rose, czy dlatego, że się Ciebie nie posłuchała.
Chciała jak najlepiej – odszedł. Zostałem jeszcze na zewnątrz.
Musiałem sobie to przemyśleć. Spojrzałem w stronę okna. Rose
patrzyła się na mnie i znikła za firanką. Chyba była na mnie
zła, że tak ostro potraktowałem Janet. Wróciłem do domu.
Chodziłem po salonie i natrafiłem na Panią Baker.
- Są u Rose – usłyszałem i się na
nią spojrzałem – Idź do nich – wyszła. Tak naprawdę, to było
mi głupio tam iść. Cicho zapukałem i uchyliłem drzwi.
- Mogę?
- Uspokoiłeś się? - zapytała Rose.
- Tak – zamknąłem drzwi – Janet
…. nie chciałem tak na Ciebie naskoczyć.
- W porządku – wstała i do mnie
podeszła – Rozumiem – przytuliła się – Nie gniewam się.
- To dobrze. Chcecie zostać same?
- Nie, nie przeszkadzasz nam.
- Jak się czujesz? - usiadłem przy
Rose na łóżku.
- Dobrze. Nie musisz się mnie pytać
co chwile – wywróciła oczami.
- Widzisz jaka niewdzięczna?
- Widzę, że bardzo dobrze się
dogadujecie.
- Oczywiście, a najlepiej, gdy
jesteśmy osobno.
- To może ja już sobie pójdę –
wstałem.
- Właśnie widać jak Ci na mnie
zależy, skoro nawet nie chcesz walczyć.
- Wiesz co? Żałuje, że się z Tobą
związałem. Myślałem, że będzie inaczej, ale Ty tylko myślisz o
sobie.
- To sobie idź, jeżeli Ci nie pasuje.
Na pewno nie będę płakała.
- I właśnie tak zrobię. Mam tego
dosyć! - podszedłem do szafy i zacząłem się pakować – Nie
obchodzą Cie uczucia innych. Znajdź sobie innego frajera! -
zarzuciłem torbę na ramie i wyszedłem z pokoju. Odczekałem za
drzwiami jakieś pięć minut i wróciłem – Jednak jeszcze się z
Tobą pomęczę. Co mi tam – rzuciłem torbę w kąt, podszedłem
do Rose i namiętnie pocałowałem. Mina Janet była bezcenna –
Następna uwierzyła – zacząłem się śmiać.
- Jesteśmy bardzo przekonywający.
- Musimy to wypróbować na Twoich
rodzicach. Chyba się nie obrażą, co?
- Nieee .. wiesz jacy są – Janet
dalej stała i nic nie mówiła – Co Ci się stało?
- Mi? O co Wam chodziło?
- Myślałaś, że to na serio? -
pokiwała głową – No co Ty. Sally też dała się nabrać.
- Ale jesteście – udała obrażoną.
Do końca dnia była świetna atmosfera. Rose była uśmiechnięta co
bardzo mnie cieszyło. Niczego więcej do szczęścia nie
potrzebowałem. Ona była wszystkim czego chciałem. Szkoda, że
Frank nie mógł tego zrozumieć. Ciekawe jak zareaguje, gdy się
zaręczymy. O właśnie. Pierścionek. Muszę po niego jechać jak
najszybciej. Już wiem kiedy i jak to zrobię. Mam wszystko
zaplanowane w głowie. Oby tylko powiedziała ''tak''. Obserwowałem
jak rozmawia z Janet i się uśmiecha. Tak jakbym oglądał to
wszystko z boku .. jak na jakimś filmie. Byłem nieobecny.
- Mike? Jesteś tam? - Rose pomachała
mi dłonią przed oczami.
- Zakochany – skomentowała Janet.
- Żebyś wiedziała – odpowiedziałem
– Do szaleństwa.
- Zostawić Was samych? - zapytała.
- Nie … na razie muszę być
grzeczny.
- Mike! - upomniała mnie Rose. Fakt
trochę się zapomniałem i to jeszcze przy Janet. Nadal traktowałem
ją ja dziecko i nie rozumiałem po co jej chłopak w takim wieku.