Znowu się nie udało dodać wcześniej niestety. Dziś trochę krótsza, bo to dokończenie poprzedniej. Wiec po prostu zapraszam do czytania oraz oceniania.
*****
Chłopacy już pojechali do domu. Ja
czekałem na Rose. Oj usłyszy jej się, że prowadzi chociaż mi
obiecała tego nie robić póki nie urodzi. Nie daj Boże coś by się
stało nie koniecznie z jej winy albo by zasłabła nagle. Wszystko
jest możliwe w tym stanie. A ja bym sobie chyba nie wybaczył.
Gdybym wiedział, to bym jej nie powiedział, że dziś wracam. Nie
dość, że by miała niespodzianka to jeszcze by się nie narażała.
Minęło pół godziny, a jej ciągle nie było, chociaż mówiła,
że za chwilę będzie. Coraz mniej mi się to podobało.
Postanowiłem zadzwonić, ale nie odbierała. Nawet nie było
sygnału.
- Coś się musiało stać –
powiedziałem do siebie.
Z daleka słyszałem jadącą karetkę.
Chciałem iść tam zobaczyć, ale ochroniarz mi zabronił wiadomo
dlaczego. Denerwowałem się coraz bardziej. Minęły kolejne
dziesięć minut i usłyszałem, że dzwoni mój telefon. Myślałem,
że to Ona, ale nie. To była Pani Baker.
- Halo? - odebrałem.
- Michael gdzie Ty jesteś? -
słyszałem, że jest zdenerwowana i płakała.
- Na lotnisku. Czekam na Rose, ale
nadal nie przyjechała – bałem się, żeby za chwilę nie
powiedziała, że coś się jednak stało.
- Już nie przyjedzie – bardziej się
rozpłakała – Miała wypadek. Właśnie wiozą ją do szpitala.
- Co?! Już tam jadę – nie byłem w
stanie nic więcej powiedzieć. Po prostu wsiadłem szybko do auta –
Jedź do szpitala!! - krzyknąłem do ochroniarza.
- Już szefie. Spokojnie – ruszył.
- Nie każ mi być spokojnym, gdy moja
narzeczona miała wypadek!! Jedź szybciej!!
- Co? Boże … nie mogę szybciej, bo
i my będziemy mieć wypadek.
Po chwili całkowicie wyłączyłem się
z rozmowy. Myślałem tylko o tym, żeby nic jej nie było .. im ..
Boże .. dziecko. Nie możemy Go stracić. To moja wina. Mogłem być
bardziej stanowczy i zabronić jej przyjeżdżać.
- Szefie … szefie? - ocknąłem się
– Jesteśmy na miejscu.
- Zawieź moje rzeczy do domu –
wysiadłem i dosłownie wbiegłem do szpitala na nic nie patrząc.
Zatrzymałem jakąś pielęgniarkę, która przechodziła, aby
zapytać, ale po chwili podeszła do mnie mama Rose.
- Michael – przytuliła mnie płacząc.
- Co się stało? Ona chyba nie … nie
mogła ..
- Nie wiem .. wzięli ją na tamtą
salę – wskazała – I ratują.
- A co z dzieckiem?
- Nic nie wiem Mike … tak się boję
– usiadła i dalej płakała.
Nie wiedziałem co myśleć i na co się
przygotować. To czekanie było najgorsze. Nie umiałem usiedzieć w
miejscu. W pewnym momencie chciałem nawet tam wejść, ale
pielęgniarka nie pozwoliła. Chciałem już ją zobaczyć.
Nie wiem ile czasu minęło, ale to
była wieczność. Zobaczyliśmy idącego lekarza w naszą stronę.
Wszyscy wstaliśmy. Pan Baker też był z nami.
- Państwo są rodzicami?
- Tak, a To narzeczony naszej córki.
Co z Rose?
- Żyje na szczęście. Ma złamane dwa
żebra i wstrząs mózgu. Póki co wprowadziliśmy ją w śpiączkę
farmakologiczną, żeby organizm doszedł do siebie.
Nie umknęło mojej uwadze, że nic nie
wspomniał o dziecku. Bałem się zapytać, ale musiałem.
- Doktorze? A co … z dzieckiem? -
spojrzał na mnie i opuścił głowę.
- Przykro mi. Nic nie mogliśmy zrobić.
Dziecko już było martwe, gdy Panna Baker została przywieziona.
Poczułem, że nogi zrobiły mi się
jak z waty i usiadłem. Myślałem, że to tylko najgorszy koszmar i
zaraz się obudzę.
- Chce pan Go zobaczyć? - spojrzałem
na niego.
- To był chłopiec?
- Myślałem, że wiedzieliście.
- Właśnie za parę dni mieliśmy się
dowiedzieć. Boże .. - już na nic nie patrzyłem tylko się
rozpłakałem – Nie. Zobaczymy Go razem. Gdy się już obudzi.
- No dobrze. Pana decyzja. Wiem, że
teraz to mało pocieszające, ale po pewnym czasie będziecie się
mogli starać o kolejne dziecko.
- Ale żadne nie zastąpi Tego, które
odeszło. Mogę ją zobaczyć?
- Za chwilkę. Zaraz pana zawołam –
odszedł.
- Michael … nie wiem co powiedzieć
.. jak my jej o tym powiemy .. przecież się załamię … tak
chciała Tego dziecka .. - mówiła przez łzy.
- Ja też chciałem. Ja jej o tym
powiem.
- Będzie Cie teraz potrzebowała ..
wiesz o tym ..
- Wiem .. muszę być silny, ale jak
skoro straciliśmy nasze maleństwo – pozwoliłem łzom płynąć.
Przytuliła mnie.
- Przetrwacie to. Wiem o tym.
Nareszcie mogłem do niej wejść.
Serce mi pękało, gdy widziałem ją podłączoną do tych
wszystkich urządzeń.
Siedziałem przy niej cały dzień.
Byłem zmęczony podróżą i tym wydarzeniem, ale nie chciałem jej
zostawiać. Rodzice Rose pojechali niedawno do domu. Stałem akurat
przy oknie, gdy usłyszałem:
- Jeszcze tutaj jesteś? - obejrzałem
się i zobaczyłem Janet.
- Co tutaj robisz?
- Mike .. wiem o wszystkim – podeszła
i mnie przytuliła – Nie masz pojęcia jak mi przykro i Wam
współczuje.
- Eh .. nie wiem czy sobie poradzę ..
- Poradzisz. Musisz być silny .. dla
niej – popatrzyła na mnie – Jedź do domu. Jesteś zmęczony.
- Nie chce. Muszę być przy niej.
- Ona i tak sama się nie obudzi. Ja
mogę zostać. Rano ma przyjechać Sally, więc nie będzie sama.
Proszę Cie. Tak jej nie pomożesz. Słuchaj jeżeli chcesz być
bliżej to ulicę dalej jest hotel. Wynajmij tam pokój. Chociaż to.
- Ehh .. sam nie wiem – spojrzałem
na moją narzeczoną.
- Ona by tego chciała. Wiesz o tym. No
rusz się bo Cie kopnę na rozpęd. Wyśpisz się i przyjdziesz.
- Chyba masz rację.
- Wiadomo, że mam.
- Ale dzwoń do mnie, gdyby coś się
działo, tak?
- Wiem wiem. O nic się nie martw.
- Ale na pewno – podszedłem do łóżka
i pocałowałem ją w czoło – Rano przyjdę. Obiecuje. Kocham Cie
– spojrzałem jeszcze raz na nią i niechętnie wyszedłem. Janet
miała rację. Niestety nic nie mogę zrobić. Nic.
Wszedłem do wynajętego pokoju. Było
już bardzo późno. Rzuciłem klucz na szafkę nocną. Usiadłem na
łóżku i po prostu zacząłem płakać. Czułem się strasznie
winny. Gdybym nie wyjechał .. gdybym został to nadal by był z
nami. Nasz synek, na którego tyle czekaliśmy. Już Go nie ma. Nie
zobaczymy jak rośnie i zaczyna stawiać swoje pierwsze kroki. Jak
zaczyna uczyć się mówić. To wszystko przepadło.